Urodzony w Galicji Iago Fernandez nazywany jest perkusistą-poetą, gdyż jego kompozycje mają często postać zbliżoną do wierszy. Wydaje właśnie swój czwarty album, który czaruje liryzmem także w tytule. „Luzada” w języku hiszpańskim oznacza światło, które powstaje w pierwszym zetknięciu się słońca z horyzontem, jak i oznacza światło cielesne płynące z wnętrza, ale też to odbite. Jak widać artysta odznacza swój ślad w bardziej podświadomych i metaforycznych obszarach. Tegoroczny album jest dla niego szczególny, gdyż ma za zadanie zrelacjonować drogę Fernandeza, który przez ostatnie kilka lat wychodził z traum dzieciństwa. Nie jest to zatem prosty album pełen melodii mający cieszyć szeroko i daleko, ale forma autorefleksji i uzewnętrznienia nadmiaru emocji, które się w nim tworzyły. Bardzo to szanuję. 


Warto zaznaczyć, że Iago nie gra agresywnie i dosadnie na perkusji, a stara się przedstawiać ją bardziej jako ścieżkę, po której kroczą wspaniali goście. Używa on także dużo więcej blach niż samych bębnów. Wracając do gości to jest ich tutaj naprawdę sporo. Yumi Ito nie trzeba nikomu przedstawiać, bo po spektakularnym sukcesie albumu „Ekual” z niecierpliwością wyczekujemy na nowości, a na „Luzada” usłyszeć ją można w trzech utworach. W „Almas viaxerias” dołącza do niej nasz kolejny ulubieniec, kontrabasista Kuba Dworak. Wymieniam ich jako pierwszych, bo razem z Fernadezem tworzą trio, które koncertuje obecnie z materiałem Yumi i polecam posłuchać ich na żywo. Iago zaprosił także do nagrania nowego albumu znakomitego amerykańskiego saksofonistę Marka Turnera, ale jeśli chodzi o sekcję dętą to usłyszeć można też Joris Roelofsa na klarnecie basowym oraz Sama Barnetta na saksofonie altowym. Album współtworzą David Virelles (fortepian), Ben Street (kontrabas), Wilfried Wilde (gitary) oraz Song Yi Jeon z wokalizami w „Purple light”. Cała sfera liryczna jest dziełem Fernandeza, a kompozycyjnie tylko jeden utwór jest obcotwórczy. 


Podstawą materiału jest lekkość harmonii. Jest to bardzo uczciwy i delikatny jazz, który z kolei doprawiają improwizujący goście, zwłaszcza Turner oraz Roelofs. Wokal Ito daje jeszcze lżejsze poczucie melodyjności, ale nie ucieka uwadze, że chodzi tutaj bardziej o sferę muzyczną. Ta pomimo wspomnianej lekkości jest zdumiewająco interesująca i rzeczywiście ma się wrażenie, jakby opowiadała historie i emocje. Tych jest najwięcej. Nie da się ich jednak poukładać ani schematyzować. Każda kompozycja to skrzynia, zawartość której zaskakuje przy co rusz kolejno wyjmowanych niespodziankach. Uwielbiam i cenię artystów, którzy kierują się w tworzeniu nie tylko sercem, ale i całym swym jestestwem, które często nazywają duszą. Określa ona nasz charakter, tęsknoty, oczekiwania, a także i walkę. W końcu każdy z nas jest inny i to sprawia, że jesteśmy tacy sami. „Luzada” to doskonała robota Iago Fenrandeza. Muzycznie, produkcyjnie, lirycznie, a także pod względem tego, czego nie widać i nie słychać. 

Ocena płyty: