Jakże prawdziwym, ale dość banalnym jest stwierdzenie, że muzyka łączy, że jest uniwersalnym językiem i nie ograniczają jej bariery dystansowe. Niebanalne natomiast jest to, co te stwierdzenia mogą zdziałać, gdy natrafią na swojej drodze ambitnych artystów. Finlandia i Francja nie są w skali globalnej aż tak daleko od siebie, ale biorąc pod uwagę kulturę i muzyczne obyczaje to są to jednak dwa odrębne byty. Absolutnie nie stanowiło to przeszkody dla Verneri Pohjoli i Sylvaina Riffleta, którzy nagrali album „Cake walk from a spaceship”. Obaj Panowie sumiennie i korzystnie dla kariery rozwijają swoje projekty za co Rifflet został we Francji osławiony swego czasu „bohaterem młodego pokolenia”, a Pohjola za swój debiutancki album “Aurora” w 2009 roku dostał w Finlandii najważniejszą jazzową nagrodę za album roku. Jeśli to Was jeszcze nie przekonało, by dać im szansę to jest jeszcze kosmiczna okładka, która mnie akurat mocno zaintrygowała. 


Materiał, który wspólnie stworzyli jest nasączony energią i niekiedy można tu znaleźć dość mocne elementy zaczerpnięte nawet z progresywnego rocka. Głównie perkusja, za którą odpowiada Benjamin Flament sprawia, że jest ostro i dosadnie. Wtórujący mu Phillippe Gordiani nie miał łatwego zadania, aby dopełnić przestrzenności swoją elektryczną gitarą. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że jest to płyta dwóch osobowości muzycznych, a nie całej formacji. Rozkręcająca wszystko kompozycja „Dejá vu” jest moim faworytem. Trąbka Verneri i saksofon Sylviana (grający także na klarnecie) wchodzą zdecydowanym dwugłosem, ale szybko przechodzą na własne zdanie. Trzeba przyznać, że pomimo różniących ich kilometrów, doświadczeń, nabytych zdolności i kulturowych odniesień, to ma się wrażenie jakby grali ze sobą od dawna. Nie ma co obawiać się rywalizacji i przeskakiwania karkołomnymi improwizacjami, bo obaj muzycy podeszli do albumu z pokorą. Nie oznacza to jednak, że brak mu zaskoczeń. Przyznam, że po pierwszym odsłuchaniu musiałem zrobić sobie chwilę przerwy, aby przemyśleć co też tutaj się wydarzyło. Jest to bowiem atlas historii i uczuć, których to Verneri oraz Sylvain nie boją się przelewać w dźwięki. 

Kompozycyjnie postawiono na różnorodność. Usłyszeć można rozrywkowe formy oparte na schemacie z refrenami, są także improwizujące twory będące odrębnym organizmem, ale również fuzje bliżej nieokreślone i nie mieszczące się w zakładane ramy. To wszystko powoduje, że jazz jaki prezentują jest wręcz soczysty. Klimatem także budują szerokie horyzonty. Romantyczne „Abbey”, przestrzenne „Cake walk from a spaceship”, pozbawione perkusji „Sven Coolson”, które jednocześnie jest jednym z najbardziej dynamicznych, kołyszące lekką nutą demonizmu „The Viking’s Waltz”, psychodeliczne „Baldwin” oraz kończące album ambitne „Duo 2”. Ta ostatnia pozycja składa się z dwóch utworów, gdzie pierwszy to solo Riffleta, a drugie Pohloji. Ja natomiast lubię, gdy ta płyta się kończy, bo wtedy powracam do pierwszego „Dejá vu”, które nieustannie jest moim faworytem. Panowie zabierają słuchacza w swój kosmos, a tytułowy spacer należy właśnie do odbiorcy. Eksploracja wskazana. 

Ocena płyty: