Nina Stiller nie po raz pierwszy łączy siły z jazzmanami. Płyta „Kesher” zarejestrowana z grupą EljazzEr łączy starohebrajskie pieśni ze smooth jazzem w klimatyczne etno. O całości tego przedsięwzięcia oraz o innych projektach porozmawiałem z samą inicjatorką.
Wiem, że zajmowałaś doborem utworów, które znalazły się na płycie „Kesher”. Czym się przy tym kierowałaś?
Trzymałam się wytyczonej przez nas koncepcji połączenia starohebrajskich pieśni i melodii ze smooth jazzem. Niektóre z nich pochodzą z czasów biblijnych, niektóre są bardziej współczesne, ale też parowiekowe. Niektóre nadal możemy znaleźć w liturgii żydowskiej. Jest też pieśń będąca XVII-wiecznym poematem, który śpiewam po hebrajsku w dialekcie jemenickim. Na płycie jest tylko
No właśnie – w książeczce płyty jest tylko jeden tekst. Dlaczego tylko ten?
Jest to „Psalm 133”, który wspaniałe oddaje ideę „Kesher”, czyli gdy różni ludzie, pochodzący często z różnych światów, spotykają się i w przyjaźni oraz chęci wzajemnego poznania, spędzają kreatywnie wspólny czas. Wyłania się z tego nowa jakość dotychczas obu stronom nieznana, a może wręcz nie za bardzo oczekiwana. Jednakże okazuje się, że takie wyłamanie z własnej bańki, przewietrza umysł i serce, a co istotne – przyciąga nowych słuchaczy, których właśnie taka eklektyczna sztuka najbardziej fascynuje.
Czemu zatem nie umieściliście reszty tekstów?
Dobre pytanie. Nie tyle tekstów, bo ten psalm, o którym wspominałam w oryginalnej wersji jest dużo dłuższy, niż w mojej śpiewanej. Czasem prezentujemy całość, a czasem tylko refren… Mogłoby to mylić odbiorcę. Stąd oszczędna forma prezentacji, ale mam nadzieję, że zachęcająca do materiału muzycznego płyty i do sięgnięcia po dalsze informacje poza nią. Chociażby poprzez wybranie się na koncert…
Nie wszystkie utwory zawierają Twój wokal. Część jest stricte instrumentalna. Takie było założenie?
Tak. Założenie było takie, by płyta nie była piosenkarska. By tematy się wyłaniały z plastycznie muzyka namalowanego krajobrazu, więc mój wokal ograniczyłam do tej formuły i myślę, ze to się sprawdziło, nie sądzisz?
Owszem, oddajesz muzykom dużo pola do gry. Natomiast w znacznej części to są kompozycje tradycyjne. Muzycy sami do nich dotarli, czy dostali je od Ciebie w takiej tradycyjnej formie?
Niektóre są w tradycyjnej formie, niektóre nie. Zespół EljazzEr część z tych utworów grywa beze mnie na koncertach, ale ten projekt ze mną wymusił niejako trochę inne brzmienia i podejście do ich prezentacji. Każda ze stron oddała trochę ze swego pola, kompromis był nieunikniony. Lider zespołu Andrzej Waśniewski parę lat temu zwrócił się do mnie z propozycją stworzenia takiego wspólnego projektu, na co przystałam. Znalazłam odpowiednio merytoryczną formułę, wymyśliłam tytuł i przystąpiliśmy do realizacji. Smooth jazz zawsze mnie pociągał mentalnie – lubiłam słuchać Pat Metheny’ego, więc wszystko we mnie zaśpiewało na tak. Zderzenie tych dwu światów było dla mnie bardzo przyjemnym wtuleniem się w okalająca mnie aurę. Choć czasami mniej, czasami więcej, poddawałam się jej urokowi. W dużej mierze pilnowałem, by mój surowy, trochę z trzewi wydobywany wokal, nie rozpłynął się w jej delikatności.
Wspominany Andrzej zajął się także produkcją i zdaje się że zaaranżował większość utworów?
Wszystkie je zaaranżował. Ja odpowiadałam za swoje wokale. Pracowaliśmy jednak wspólnie nad całością ich brzmień i ostatecznym kształtem.
Płyta ma czas „winylowy”. Ukaże się na tym nośniku?
Nie myślałam o tym dotychczas, więc być może. Na ten czas jest zapis cyfrowy.
Koncerty już gracie i wykonujecie na nich więcej utworów, niż jest na płycie. Z czego to wynika?
Myślę, że z chęci zachowania świeżości emanującej z nas energii. Poza tym koncert ma swoje wymogi czasowe, których organizatorzy rygorystycznie się trzymają. Myślę, że taka około-jazzowa formuła sprzyja takim lekkim modyfikacjom, zachowując jednocześnie ten sam koncept. Poza tym można włączać inne, niż tylko muzyczne akcenty interpretacji, jak taniec, gest, aktorstwo itp., którymi ja się w dużej mierze charakteryzuję. Jedne utwory są bardziej rozbudowane, niż na płycie lub bardziej zwarte, a inne całkiem nowe, ale jak najbardziej w koncepcji całości. Być może dojdą jeszcze kolejne z czasem. To zależy od tego, czy nasz duch kreacji będzie chciał zakwitnąć na nowo.
No właśnie. Działasz na wielu polach artystycznych, ale płyt nie nagrywasz zbyt często. Dlaczego?
Przez dłuższy czas wyżej ceniłam sobie żywe granie i śpiewanie, wiec nawet gdy mogłam, nie korzystałam z playbacków. Zawsze na żywo śpiewałam. Mam materiały, które szykowałam na płytę taką czy inną, ale gdy to tworzyłam w swoim czasie, nie było zainteresowania ze strony wytwórni płytowych, by je realizować. W skrócie rzecz ujmując: po co komu Edith Piaf po polsku i w jazzowych aranżacjach? A ja taki projekt stworzyłam już w 1992 roku! To, co robiłam, było do bólu niszowe, choć dbałam o to, by zapraszać do współpracy najlepszych. Moje ‘Piafy’ nosiły tytuł „Mea Culpa” i aranżacje do nich napisał Robert Majewski, a zagrała oprócz niego śmietanka jazzowa: Andrzej Jagodziński, Henryk Miśkiewicz, Cezary Konrad, Adam Cegielski. Może jeszcze po czasie wydam ten materiał, choć mój głos i śpiewanie w tamtym czasie było jeszcze młodzieńcze. Mam też nagrany materiał z projektem IN HER EYES, który zaaranżował w całości Joachim Mencel. I to ten projekt zainspirował Andrzeja Waśniewskiego do współpracy z nim. W 2000 roku zaprezentowałam go na scenie i później koncertowałam z nim pod tym wyżej wspomnianym tytułem. To był recital złożony z utworów hebrajskich i jidysz, czasem w przekładach Roberta Stillera na polski, a czasem w oryginalnych językach prezentowanych. To również było połączenie z jazzem, choć w bardziej etnicznej i popowo-jazzowej formie. Ale też poetyckiej. Dużo mogłabym pisać o swoich pomysłach i niezrealizowanych płytowo projektach. Nie ma na to miejsca w tym wywiadzie. Myślę jednak, że w końcu ujrzą światło dzienne.