Akordeon nie należy do moich ulubionych nośników jazzowych opowieści, ale jest jeden wyjątek. Vincent Peirani znalazł swoje miejsce na półce moich „osobliwości muzycznych” za sprawą albumu „So Quiet” (nagranym w duecie z Sereną Fisseau) w roku 2018, a ugruntował tam swoją lokalizację w roku 2020 albumem „Abrazo” (duet z Emilie Parisienem). Nadszedł czas na nowy materiał. „Jokers” kontynuuje wydawniczą wędrówkę w niemieckiem ACT, ale Peirani wyszedł ze swojej strefy komfortu. Przyzwyczajony do wrażliwych melodii i nostalgicznych aranżacji zaskoczony zostałem ciężkim, niekiedy wręcz agresywnym radiowym-modern jazzem z elementami trans oraz dead metalu. Na całe szczęście są też dobrze zakorzenione w nim subtelne chwile melancholii. 


Jokers” powstało formacyjne jako trio. Jest to pierwszy tego typu projekt Peiraniego. Zaprosił on do współpracy włoskiego gitarzystę mieszkającego od wielu lat w Paryżu, Federico Casagrande’a, oraz izraelskiego perkusistę z Nowego Yorku, Ziv Ravitz’a. Lider zaś na zmianę jest albo frontmanem, albo dopełnia tła, albo czaruje bocznymi solówkami. Wziął on na siebie rolę akordeonisty, gitarzysty, klarnecisty, odpowiada także za elektronikę oraz wszystkie nagrane tu wokale. Nie spodziewałem się, aż takiego bogactwa aranżacyjnego patrząc na jego dyskografię. Myślę, że ogromna większość słuchaczy zaskoczona (oby nie przerażona) będzie otwierającym album „This is the new shit”, które to oryginalnie jest kompozycją Marylina Mansona. Pierwszy raz w swoim życiu włączyłem zatem Mansona, aby porównać interpretację Vincenta… muszę przyznać, że kontrowersyjny to wybór. Oczywiście bardziej pasuje mi ta nowsza wersja. Coverów jest tu nieco więcej, a wśród nich „River”, czyli największy hit Bishop Briggs. W wersji akordeonowej absolutnie niczego jej nie brakuje, nie tęsknię nawet za wokalem, a to nie jest u mnie łatwa sztuka. Fajnie zrobiony jest także „Twilight” autorstwa Casagrande. To właśnie jeden z tych momentów, kiedy melancholia i wrażliwość przeważa nad lekko „brudnymi” produkcjami. 

Mnie najbardziej jednak urzekają autorskie kompozycje Perianiego z singlowym „Les larmes de Syr” na czele. Warto wsłuchać się w ekspresję akordeonu i posłuchać jego melodyjnej opowieści. Zaraz za nim jest równie liryczny „Circus of the light”, które zachwyca mnie swoją przewrotnością i jak to powiedział jeden z moich przyjaciół „ten utwór ma w sobie i śmiech, i łzy”. Lepiej bym tego nie ujął. Autorskie są jeszcze dwie pozycje: „Salsa fake” oraz „Heimdall” ubogacające ten zbiór muzycznych historii. Jest i kolejny istotny punkt tego programu, mianowicie „Copy of the A” wzięte z dyskografii amerykańskiego zespołu Nine Inch Nails. Szczerze przyznam, że za pierwszym razem kiedy wybrzmiewał to skupiał moją uwagę swoim transowym i mocno progresywnym charakterem, ale biorąc ten album jako jedno danie to jednak go omijam, bo za bardzo mnie męczy. Niemniej pełen jestem uznania za różnorodność jaką „Jokers” wzięło na swoje barki. 

Nie takiej płyty się spodziewałem co nie oznacza, że nie odnalazłem w niej swoich oczekiwań jako odbiorca. Vincent Peirani jako muzyk jest dla mnie szczególnie wyjątkowym i emocjonalnym rzemieślnikiem, a jako Artysta jest inspirujący i nieprzewidywalny. Nie z każdym jego wyborem kompozycyjnym w pełni się zgadzam, ale szanuję jego środki wyrazu oraz ekspresję. Może nie jest on największym jazzmanem w Europie, ale na pewno jest jednym w czołówce artystów charakterystycznych i nieszablonowych. W mojej ocenie jest to jeden z najlepszych albumów alternatywnego jazzu w tym roku. Słucham często i głośno bo warto!

Ocena płyty: