Zapewne mało kto z nas wie, że jeden z największych europejskich Uniwersytetów Muzycznych znajduje się w ukraińskim Charkowie. Tam też swoją naukę zdobywał Denys Dudko, jeden z najbardziej uznawanych kontrabasistów w tym kraju. Pasjonuje się on zarówno akustycznym brzmieniem basu, jak i elektrycznym jego odpowiednikiem. Na przestrzeni ponad 20 letniej przygody z muzyką występował na największych europejskich festiwalach, konstruował projekty solowe, trio jak i sekstety. O tym ostatnim warto opowiedzieć, gdyż jest to jak dotąd jego największe fonograficzne dokonanie. „Little Flower” ukazało się w 2018 roku zbierając pochwały najlepszych krytyków jazzowych.


Do sekstetu zaproszeni zostali ukraińscy przyjaciele Denysa: Dmitriy Aleksandrov – saksofon altowy; Dennis Adu – trąbka, flugenhorm; Grigoriy Parshyn saksofon tenorowy; Aleksandr Charkin – puzon oraz gościnnie, pochodzący z Paryża Tiss Gibson Rodriguez na perkusji. Niektórych tych zacnych muzyków dobrze znamy z innych składów, a Dennisa Adu z doskonałego, solowego albumu „Sunlight above the sky”. Cała piątka zostawiła wraz z Dudko na „Little Flower” solidną porcję improwizacyjnego jazzu, gdzie nie sposób ocenić kto ma więcej do powiedzenia, oraz kto przewodzi tej formacji, gdyż od pierwszego aż do ostatniego, dziewiątego numeru zachodzi nieprzerwana erupcja energii. Nawet kiedy tempo zwalnia tak jak w „Unbearable”, to nadal słychać pełnię charyzmy całej ekipy. Fascynują mnie przewijające się tutaj proste frazy fortepianu. Tworzy je kilka akordów i niezmiennie płyną przez cały ten utwór. W tej prostocie jest istotna głębia trudności. 

Album pełen jest zawiłych i karkołomnych kompozycji, w których bazą są dęciaki niekoniecznie współpracujące w dialogu. W połowie są to wspólne partie rozpisane harmoniczne i zgodne do podanego tempa, a reszta to odrębne interpretacje oraz improwizacje poszczególnych instrumentów. Dzieje się tak choćby w „Sabbath”, gdzie dominuje hasło „każdy swoje”, a z kolei w „Maradona” jest to zdecydowana gra konsonansowo-zespołowa. Odrębnym i rozładowującym ten energetyczny sznyt jest ostatnia kompozycja na albumie, „To my Darling”. Czuła i stonowana melodia mająca lekki, retro charakter. Idealna by zakończyć płytę w ukojeniu. Ja i tak wolę początki, zwłaszcza takie jak obecny tu „Cogel Mogel” z orleańską linią kontrabasu. Majstersztyk!

Nie jest to lekka płyta dla lubujących się w smooth albo klasycznym jazzie. „Little Flower” wcale nie jest taki mały jak wynikałoby to z jego tytułu. Gęstwina dźwięków oplata rzeczywistość i niekiedy zmusza, aby bardziej się skupić i odnaleźć w niej własne odbicie. Warto przejść przez ten gąszcz, bo kiedy już wnikliwie dotrze się do sedna to okazuje się, że w tym szaleństwie wzajemnych ekspresji znajduje się piękny, ambitny jazz da wytrwałych.