Jeśli macie ochotę na nieco pozytywnej, przystępnej muzyki, która umili wam dzień to zdecydowanie polecam album „Strange Acquaintances”. Misha Mendelenko to ukraiński gitarzysta jazzowy, który to jest finalistą International Music Bridge, a od ponad czterech lat sukcesywnie spełnia się w wielu projektach. Skupił się jednak na własnym dorobku co bardzo się chwali. Jego debiutancki album to jak sam mówi przede wszystkim „kombinacja jazzu, bebop i bluesa”. Materiał nagrany został przy użyciu oryginalnych organów Hammond, co jeszcze bardziej przybliża słuchacza do wspomnianych klimatów. Jako trzon formacji zagrali z nim Konstantin Goryachy właśnie na organach (także od strony basowej), Oleg Markov za perkusją oraz gościnnie w trzech utworach znany z wielu równie doskonałych projektów saksofonista Viktor Pavelko


Debiutancki album pochodzącego z Kijowa gitarzysty to 6 autorskich kompozycji. Przepływa przez nie młodzieńczy splendor i doskonale zbilansowana energia. Misha jest fenomenalny zarówno jako kompozytor jak i wykonawca. Jako lider nie szczędzi sobie solówek, które bardzo często są zawiłe, karkołomne i bogate w ilość dźwięków. Bardzo podoba mi się Pavelko, który swoją grą na saksofonie puszcza wodze muzycznej fantazji. Szanuje on gościnną pozycję nie odbierając głównej roli gitarzyście, co w „Interjactions” może nieznacznie odbiegać od tej reguły, ale łyko nieznacznie. Klawisze też mają swoje chwile sławy, jak choćby w „While were you sleeping” gdzie improwizują pełnią swych możliwości, ale gitara ciągle się przez nie przebija wychodząc na prowadzenie. Klimatem najbardziej pasuje mi to do retro bluesa, którego najwięcej w „Mail me, Honey!” będącym jednocześnie moim faworytem na tym albumie. Leniwy groove z jakże szlachetnym basem, wypełnione oszczędnym klawiszem z nieabsorbującą solówką, ale spięte bogatym gitarowy kunsztem dźwięków. Ten album niewątpliwie ma na celu wyodrębnić Mendelenko jako wirtuoza strun i uważam, że jest to zarówno zasłużone jak i spełnione zadanie. 

Tytułowa kompozycja ma w sobie coś z delikatnego latino, ale to za sprawą perkusji, która synkopuje i ciągle pcha do przodu. Pod względem energetycznym kawałek ten jest najbardziej spokojny, ale patrząc jako całość materiał jest niezwykle spójny. Jego największym atutem jest luz i pełnia pozytywnych wibracji. Nie ma ani jednej chwili zadumy. Gdyby ten album wydano 60/70 lat temu to sądzę, że byłby hitem na potańcówkach. Niejednokrotnie mam wrażenie, że właśnie bliżej mi do tamtych czasów. Bawiłbym się do takiej muzyki w zadymionych klubach. Wróćmy jednak do czasów obecnych, gdyż to one są powiernikiem „Strange Acquaintances”. Bardzo dobrze, bo brakuje nam tak zmyślnie nagranych albumów w całości poświęconych dobrym nastrojom.