Vladyslav „Adzik’ Sendecki oraz Jürgen Spiegel przygotowali drugi wspólny album zatytułowany „Solace”. Płyta powstawała długo, ale pokazuje muzykę obu artystów w bardziej refleksyjnym świetle. O szczegółach jej realizacji i kilku kwestiach życiowych Adzik opowiedział mi w poniższej rozmowie.

W zapowiedziach pojawiła się informacja, że płyta „Solace” ma ukazać się w marcu 2021, a więc rok temu. Dlaczego zatem wyszła dopiero teraz?  

Pandemia pokrzyżowała wszystkie plany. Obaj z Jürgenem przeszliśmy zakażenie koronawirusem. Zachorowałem na trasie po Chinach i 1,5 miesiąca bardzo ciężko to przechodziłem. Cały ten czas był dla nas katastrofalny. Nie mieliśmy nastroju, ani zbytniej ochoty, by nagrywać. Dźwięki grają wtedy, gdy człowiek gra, a jeśli nie chce, to nie ma sensu wchodzić do studia. Także moja egzystencja muzyczna była wtedy w uśpieniu. Dlatego postanowiliśmy przesunąć realizację tej płyty.

Rozumiem, że „Solace” jest niejako waszą odpowiedzią na to, co działo się w pandemii?

Oczywiście. Dlatego ma też taki tytuł (ang. Pocieszenie – przyp. MM). Na całe nasze szczęście muzyka ostatecznie okazała się silniejsza od pandemii.

Two In The Mirror” była bardzo ‘filmową’ płytą. Ta z kolei wydaje się dużo bardziej refleksyjna i… spacerowa.

Dokładnie tak. Wszystkie te utwory są opowieściami. Nie potrafię pisać muzyki dla samego pisania. Zawsze musi iść za tym jakaś myśl. A do tego są to bardzo osobiste rzeczy. Podobnie mam, gdy interpretuję czyjąś twórczość – to, co w tym znajdę, jest zawsze bardzo ‘moje’. Zawsze tak pracowałem i może dlatego też proces tworzenia tej płyty był dłuższy, bo chciałem… obaj z Jürgenem chcieliśmy, żeby była właśnie taka – dopracowana i niespieszna.

Skoro wspomniałeś o interpretacji twórczości innych – na „Solace” jest wasza interpretacja „Don’t Give Up” z repertuaru Petera Gabriela, która w waszym wydaniu jest ledwie rozpoznawalna. Brzmi niemalże jak marsz żałobny.

Być może. Nie potrafię grać stricte żałobnie, bo w każdej nawet najsmutniejszej kompozycji potrafię odnaleźć jakąś nadzieję. A żałoba jest dla mnie takim słowem, w którym nie ma żadnej nadziei… Jestem chyba pod tym względem mocnym człowiekiem, bo wszystkie sytuacje, które mnie spotykają, staram się interpretować pozytywnie. Podziwiam ludzi, którzy mają siłę żyć, mając znacznie poważniejsze problemy.

Z kolei w „Just A Few Chords” strasznie pędzicie i – wbrew tytułowi – grasz w tym utworze mnóstwo dźwięków.

To jest kilka plam dźwiękowych. One stanowiły tło, na którym mogliśmy stworzyć coś więcej. Całkowita abstrakcja, która nie ma nic wspólnego z niczym. To jak kolorowanie czasu. A co do tempa, to bardziej Jürgen pędzi. Jego gra stanowi kontrapunkt dla mnie. On gra po prostu niechlujnie (śmiech). Mnie to w zupełności wystarcza. Zwłaszcza, że my nie głowimy się nad muzyką, nie filtrujemy jej. Mamy do siebie zaufanie i po prostu gramy. Ale dobrze, że jest taki szybki utwór, bo tak jest też przecież w życiu – są sprawy, do których się spieszymy i takie, które pośpiechu nie wymagają.

„Solace” w pewnym momencie zupełnie zwalnia z jednym wyjątkiem – „Punk Talk”, który jest dość skoczny.

Tak, to jest w ogóle melodia przypominająca polkę. Powinniśmy byli to zatytułować „Punk Polka” (śmiech). W tym zwolnieniu nagle przychodzi taka prosta melodia, mocno skondensowana harmonicznie. To utwór z bezpośrednim przekazem: mam tego dość.

Końcówka już raczej wycisza. Najpierw „Exhibition”, a potem zamglone nieco „Little People”.

„Little People” to kompozycja Jürgena, dedykowana dzieciom. Powiedziałeś, że ta płyta jest spacerowa. Ten utwór to jest jak powrót do domu z takiego spaceru.

Będziecie grali? Bo restrykcje w Niemczech w związku z pandemią wciąż są dość surowe.

Gramy i zagraliśmy sporo koncertów online. Poza tym nasze video do „Letter To Myself” jest bardzo chętnie oglądane. Ale będziemy grali od kwietnia pełnoprawne koncerty w Europie. Zaproszenia są z różnych miejsc, ale nie wiemy, kiedy konkretnie będzie można pojechać i zagrać.

Niedawno zmarł Zbigniew Namysłowski. To wielka strata dla środowiska jazzowego w Polsce. Graliście razem w latcach 80. w grupie Air Condition. Czy później zdarzyło Wam się jeszcze zagrać?

To straszna wiadomość. Mieliśmy zagrać na ostatnim Jazz Jamboree, podczas którego Zbyszek obchodził swój jubileusz. Bardzo chciałem zagrać, ale nie dałem rady z powodów osobistych. Poza tym byłem cały czas w drodze… Bardzo żałuje, że nie udało nam się razem jeszcze zagrać… Zbyszek zrobił ogromnie dużo dla mnie i dla rzeszy innych muzyków. To była stara polska szkoła muzyki, w której się nie gada, tylko gra. Nowa generacja tego nie ma zbyt wiele w sobie.