Patrząc na tegoroczne jazzowe nominacje do Grammy dostrzec można kolejny raz formację Baylor Project. Jest to ich czwarta nominacja, która przypada na drugi album w dyskografii,„Generations”. Zakwalifikowanie się do 5 najlepszych jazzowych płyt obok Kurta Ellinga oraz Esperanzy Spalding robi wrażenie. Zarówno Jean jak i Marcus Baylor to absolutni profesjonaliści, którzy z muzyką mają do czynienia od ponad 20 lat. 

Ona, jeszcze jako młoda dziewczyna współtworzyła jeden z najlepszych duetów soul/R&B lat 90, Zhane. Soczyste brzmienia okraszone akustycznym, subtelnym klimatem z pierwszoplanowymi wokalnymi harmoniami. Razem z Renée Neufville nagrały dwa albumy, które po dziś dzień są aktualne, bezkompromisowe i wręcz kultowe. Po rozpadzie grupy Jean już jako mężatka poszła swoją drogą zanurzając się w gospel solowym albumem „Testimony: My Life”, z którego to pochodzi warte uwagi „Morning Time (B Side slow version)”. Następnie, w 2013 roku narodził się projekt kolejnego duetu, tym razem wraz z mężem. Marcus ma równie solidne zaplecze w showbiznesie, w tym rolę perkusisty Yellowjackets. Grywał z wielkimi jazzowego świata począwszy od Cassandry Wilson, po Johna Scofielda. Krąży pogłoska, że małżeńskie projekty nie wróżą długofalowego sukcesu, ale oczywiście musi zdarzyć się wyjątek by potwierdzić tę pseudo-regułę. Tak oto docieramy do drugiego albumu niezależnego wydawniczo Baylor Project, nad którym partnerstwo objęło Motown Gospel


Generations” opiera się na sile, rodzinie, wsparciu i miłości. Jean opowiada na nim swoim sopranowym głosem jakby była to jedna wielka historia pełna charyzmatycznych intonacji przechodzących z szeptu po prawie przesterowane fragmenty. Utwór „2020” jest tego najlepszym dowodem. To, że umie ona śpiewać wiadomo od dawna, tak samo, że jest niezwykle biegła w aranżacjach i produkcjach. Jednak nie wokal jest tu na pierwszym planie. Pomimo jazzowych nominacji wokalnie jest bardzo rozrywkowo i nadto gospelowo. Uzupełniają go dwie gościnnie pojawiające się artystki. Jazzmeię Horn oraz Dianne Reeves nikomu przedstawiać nie trzeba. „We swing (The Cypher)” w tak znakomitym wydaniu jest bezspornie najjaśniejszym punktem tego albumu. Skaty, koloratury i doskonały feeling kontrabasisty. Pełne oczarowanie i satysfakcja. Bardzo dobre są też pozostałe kolaboracje. Wspólne z Kennym Garrettem w otwierającym „Strivin’” Baylorowie pozytywnie nastrajają do odsłuchu. Sulivan Fortner w jakże bujającym „Do you rememebr this?” przywodzi swoim pianino na myśl gorący Nowy Orlean i ten charakterystyczny luz z nim związany. Fajnie przełamana konwencja zwrotka-refren. Blues i gospel to baza, na której opiera się całe „Generations”. Klasyczne rozwiązania formy naszpikowane ciekawymi harmoniami, bogato ulokowanymi dęciakami i fenomenalnym kontrabasem, na który naprawdę warto zwrócić uwagę.


Jedyne czego jest mi tu za mało, to jazzowego wokalu. Bo podczas gdy kompozycje są tak dobre jak w nastrojowym „Becoming”, psychodelicznym „Black Boy”, energetycznym „Strivin’” czy jakże uroczym „Only Believe” (z fenomenalnym udziałem Jamisona Rossa) to jest to ciagle rozrywkowy układ wokalny. Piękny, bardzo dobry technicznie, klarowny i interesujący, ale zbyt niepokorny jak na wokalistykę jazzową. Bliżej jej do Joss Stone, Jill Scott czy Heather Headley, aniżeli do Jazzmei, Dianne czy Samary Joy, która bardzo niefortunnie została pominięta w tegorocznych Grammy. „Generation” to interesujący album, który zdecydowanie przypadnie do gustu, ale moim zdaniem bliżej mu do gospel i tam powinien być nagradzany. 

Ocena płyty: