„Północ” to debiutancki album Dominiki Czajkowskiej, którego tytuł oznacza dla artystki zarówno początek nowego, jak i miejsce gdzie zaczęła się jej muzyczna droga. Pochodząca z Gdyni, czyli północy Polski artystka ma na swoim koncie pierwszą nagrodę na Transatlantyk Instant Composition Contest 2018 oraz równie prestiżowe Grand Prix Ladies Jazz Festiwal 2020. Właśnie na przełomie 2020 i 2021 roku powstał materiał, który znalazł się na tym albumie. Jest to mieszanka jazzu i delikatnego popu zawierającego refleks piosenki poetyckiej. Nie można także przejść obojętnie obok części instrumentalnej, która odgrywa tu znaczącą rolę.
Właśnie te instrumentalne kompozycje znajdujące się na „Północy” świadczą o wyważeniu roli wokalno-dźwiękowej, jakie Dominika prezentuje. Wszak wszystkie utwory są jej autorstwa i trzeba powiedzieć, że zarówno muzycznie, jak i lirycznie jest tutaj nad czym się zatrzymać. Ot choćby tytułowy, otwierający song jest niesamowicie bogaty aranżacyjnie. Sekcja dęta, smyczkowa, szalenie dobry kontrabas i spokojny, wręcz leniwy wokal. Od razu mam skojarzenia z Dianą Krall, aczkolwiek osobiście nie jestem jej fanem i tu mnie zaskakuje, jak bardzo podoba mi się styl Czajkowskiej. Słychać u niej naturalną skromność, szlachetną wrażliwość, a wszystko to podlane jest pewnością siebie i kunsztowną techniką. Uwielbiam jej proste końcówki, które są zawsze w punkt. Ma delikatne, nieprzerysowane wibrato, a ozdobniki ograniczone są do minimum, co jeszcze bardziej wzbudza ich smak. Tyle dobrego, a to dopiero pierwszy utwór.
Po tak energetycznym wstępie nadchodzi balladowe „Zawsze”, ale myli się ten kto myśli, że odłączamy charyzmę. Dla mnie jest to jedna z najlepszych piosenek na tym albumie. Fenomenalna kompozycja rozbieganego klawisza, lekkich smyczków i przykuwającego uwagę tekstu. Miłosny walczyk niekoniecznie dla zakochanych, prezentujący miłość z szerszego punktu widzenia. Jakby tego było mało, kontrabas swoim solo zmiata konkurencję, a zgrabne pauzy wzmagają charakter całości. Przełamująca rozrywkowy charakter „Modlitwa” z udziałem Rafała Dubickiego na trąbce zadowala mnie w zupełności. Instrumentalna propozycja harmonicznego jazzu z tajemniczym tłem. Tu właśnie ukazuje się ekstremum wrażliwości artystki. Równie dobitnym tego przykładem jest „Po prostu bądź”, gdzie wokal scalony jest z subtelną gitarą. Można się rozmarzyć.
Zostawmy jednak błogi stan na rzecz trzech numerów, które ponoszą ciśnienie. „Świt” może pozornie wydawać się kołyszącą lekkością bytu, ale jeśli spojrzeć głębiej, to znów znajdzie się gęsty bas, jasny i radosny tekst, a dęciaki robią już resztę roboty. Warto zwrócić uwagę na trąbkę i klawisz faworyzowane w bridge’u. Pobudzający, bardzo miły numer,. Jednak to „Korki” ukradły moją całą atencję. Funky groove z zamszową barwą klawisza, ciekawymi chórkami, no i znów kontrabas. Tym razem ubrany w walking. Najlepsze w tym songu są dwie rzeczy. Ten funky groove to tylko przykrywka, bo aranżacyjnie harmonizuje tu jazz. Ta druga część to fraza „zamieniam stres na jazz”. Raz usłyszane z głowy już nie wychodzi. No i pięknie.
Kończąca album „Baltic Samba” rozgrzewa jeszcze mocniej. Pełen luz, swoboda i wokalizy przywodzą mi na myśl Monday Michiru, która swojego czasu równie dobrze bawiła się z latino. Przyznam, że to bardo trafne zakończenie „Północy”. Jak widać dzieje się tu dużo, a finisz nie obraca się w spełniający oczekiwania słuchacza rewers, tylko zachęca, aby zapętlić album i podróżować z Dominiką Czarkowską jeszcze raz. Debiutantka wymienia w swoich inspiracjach wspomnianą Dianę Krall, Norah Jones oraz Jamiego Culluma, ale ja dodałbym tu jeszcze młodą Ewę Bem i wokalistykę Anny Serafińskiej. Całość brzmi interesująco, światowo i zjawiskowo, za co realizatorsko odpowiada mąż Dominiki: Krzysztof Ptak oraz master Jacek Gawłowski, laureat Grammy za realizację albumu Władka Pawlika „Night in Calisia”. Tak jak powiedziałem, brzmi światowo. Album do kupienia jest tutaj.