Po trzech i pół roku od wydania znakomitego „RavenburgMathias Eick powraca w tym samym składzie, aby kontynuować wędrówkę wcześniejszego albumu. „When we leave” jest ewidentnie nie tyle co dalszym ciągiem, co wręcz przedłużeniem tego czym zachwycaliśmy się w 2018 roku. Oszczędność, klasyka harmonii i delikatność wyrazu to główne cechy charakteryzujące ten pejzaż. Wszak Norwegia, jak i większość skandynawskich instrumentalistów jazzowych lubuje się w minimalistycznych aranżacjach. Szczerze przyznam, że czekałem na ten album.


Dobrze sprawdzona ekipa czyli Eick na trąbce (autor wszystkich kompozycji), Håkon Aase na skrzypcach, Andreas Ulvo na fortepianie, Audun Erlien na basie, Torstein Lofthus odpowiadający za perkusję razem z Helge Andreasem Norbakkenem oraz debiutujący w bandzie Stain Carstenen na gitarze elektrycznej żyje niczym jeden organizm. Przewodzi nimi Mathias, ale nierzadko oddaje swój główny udział Håkonowi, który wychodzi z solówkami przed szereg, a i zarówno bas jak i klawisze maja tutaj improwizacyjną chwilę. Pierwsze trzy kompozycje „Loving”, „Caring” i „Turning” to szalenie melodyjne, wręcz rozrywkowe utwory zaznaczające lekkość i prostotę, która przelewa się przez ten album. „Flying” oraz „Beginning” znalazły sobie rolę introwertyków, którzy w bardziej tajemniczy i zamglony sposób wplatają swoje opowieści. Pomiędzy nimi znajdują się dwie super-pozycje. Wybijająca z delikatności w dosadność „Arvo” z mantryczną linią wokalu, ale agresywnym klawiszem i perkusją kładzie na łopatki inne numery. Czuć energię i gorąc skupienia całego bandu. Dla tego kawałka nagrano tę płytę. Mathias jak zwykle nie przechwala się zdolnościami, a świadomym legato zaprasza w swój świat. Po nim następuje bliźniacze „Playing”, które czuć jakby stworzone z tych samych składowych, ale jednak idące odrębnym charakterem. Niemniej spójnie odgrywają jedną sztukę i wychodzi im to na wielki plus. 

Nagrany w sierpniu 2020 roku materiał ukazuje się dopiero wrześniem 2021, co oczywiście było skutkiem wszelakich zawirowań i problemów związanych z pandemią. Warto było czekać, gdyż Eick jest niekwestionowanym mistrzem jeśli chodzi o budowanie zimnych, minimalistycznych form zamkniętych w dźwiękach. Czuję jednak lekki niedosyt. Pomimo wybijających się dwóch intrygujących utworów, album jest bardzo przewidywalny. „Revensburg” zaskoczył i zawładnął. „When we leave” tylko się podoba. Oczywiście jest to piękny album zasługujący na częste i długie odtwarzanie, ale brakuje mu efektu „wow”. Może to celowe działanie, aby dać ochłonąć i zadziwić kolejnym projektem. Niemniej słucha się go z uczciwą przyjemnością, do której zaprasza wytwórnia ECM.

Ocena płyty: