Joanna Longić pod szyldem tęskno przygotowała swoje bodaj najbardziej złożone przedsięwzięcie. Wzięła na warsztat wiersze międzywojennej poetki Zuzanny Glinczanki i wraz z kilkunastoma muzykami, stworzyła do nich muzyczny anturaż, nadając im nowy wydźwięk, który jeszcze mocniej wybrzmiewa w obecnych czasach. W długiej rozmowie Joanna opowiedziała nam o wielowarstwowości tego materiału, a przede wszystkim o jego niełatwej realizacji.
Teksty nowej płycie to wiersze autorstwa Zuzanny Ginczanki. Rozumiem, że na pomysł takiej płyty wpadłaś prowadząc audycję w „Czwórce”. A czy ktoś z polskich artystów wziął już wcześniej na warsztat jej twórczość?
Szczerze mówiąc nie sprawdziłam tego zabierając się za pracę nad albumem, bo jestem zdania, że czym więcej muzycznych interpretacji, tym lepiej. A prawdopodobieństwo, że dwóch artystów, czytając ten sam wiersz, napisze nie taką samą, ale nawet odrobinę podobną muzykę, albo zbliżoną główną melodię wokalu, który będzie słowa poetki wyśpiewywał, jest niewielkie. Dopiero na końcowym etapie, kiedy już utwory były dawno napisane i nagrane, przyszedł czas zarejestrować swoje działania w ZAIKS-ie. Wtedy okazało się, że kilka wierszy ma już swoje muzyczne interpretacje i są wystawiane w przedstawieniach teatralnych. Myślę, że dobrze, że o tym nie wiedziałam i dałam się ponieść impulsowi twórczemu. Nie kwestionowałam wyboru i cieszę się, że zdecydowałam się poświecić wiele miesięcy, próbując rozgryźć Ginczankę od strony muzycznej.
A narzuciłaś sobie jakieś ograniczenia, dobierając akurat te teksty?
Nie, jedynym ograniczeniem był czas i pieniądze, które sama inwestowałam w nagrania i postprodukcję materiału. Gdyby doba była dłuższa i znalazłby się sponsor (może to pomysł na następne płyty!), to z przyjemnością rozpisywałabym kolejne wiersze – najchętniej wszystkie dotychczas odkryte. Jako pierwsze przyciągnęły mnie „tęsknoty” o których Ginczanka wprost pisze w kilku miejscach. Najkrwistsze tęsknoty w „Ogniu”, niezniszczalność żywych tęsknot w „Wodzie” („Woda” i „Ogień” to fragmenty dłuższego wiersza „Miłość”). Potem oczarowała mnie lekkość, z jaką bawi się słowami, układa nowe, często powtarza słowa krótsze. Tworzy w ten sposób naturalny rytm w linijkach i wersach. Większość wierszy miało już w sobie naturalny podział na zwrotki i refreny. Myślę, że najlepszym przykładem są „Kroki” które nie wymagały nawet najmniejszej ingerencji w kolejność słów, powtórzenia zaplanowała już sama Ginczanka, a one jakby czekały na to żeby je wyśpiewać:
Ale cóż, ale cóż wczoraj jest życiem wspak,
Jutro zaś, jutro zaś to jest nowy szlak –
Zanurz się w nowe dziś, w nowe dziś się wtop,
W nowy bruk, bruk, bruk whaftuj nowy trop –
Zależało mi też na różnorodności, dlatego wybrałam wiersze z różnych, odległych od siebie momentów jej twórczości. Początki, takie jak figlarne, skierowane do dzieci „Yoyo”, a z drugiej strony wiersz „Zza barykad”, który jest najpiękniejszą metaforą samotności jaką znam – próbą znalezienia swojego miejsca w świecie, który na każdym kroku udowadnia, że _”jesteś inna, jesteś obca, nigdy nie będziesz częścią większej historii”_
Na „tęskno gra poezję” jeszcze bardziej skierowałaś się niejako siłą rzeczy ku piosence poetyckiej. Słuchając płyty odniosłem wrażenie, że niemal dyrygujesz wszystkimi instrumentalistami, zwłaszcza tym dużym składem smyczkowym.
Jestem dyrygentką bez batuty (śmiech). Tak, na płycie pojawiają się przeróżne konfiguracje smyczków, czasem skromne trio jak w „Wodzie” (skrzypce, altówka, wiolonczela), w „Ucieczce”, zamykającej album usłyszymy kwintet z kontrabasem, a w instrumentalnej „Antenie” aż 9 muzyków i to grających momentami potrójnie! W kulminacji samych ścieżek instrumentów smyczkowych jest aż 27 i jeszcze 3 analogowe syntezatory, które nagrałam już sama w domu na mini kartę dźwiękową. Wszystkie partie aranżuję i rozpisuję na wybrane instrumenty dużo wcześniej w domu. Jest to już zdecydowanie za duża grupa instrumentalistów, żeby każdy grał wedle własnego uznania – wywołałoby to chaos i przedłużyło znacznie czas w studio. I tak pewne fragmenty nagrywaliśmy po godzinach, jak partie fortepianu w „Krokach”. Dosłownie na minutę przed północą zostaliśmy grzecznie wyproszeni z budynku. Podczas nagrań w S2 Studio Polskiego Radia, siedzę razem z reżyserem dźwięku Arturem Stodolnym w oddzielnym pomieszczeniu, w którym słyszymy wszystko, co dzieje się na sali. Możemy mówić prosto do uszu wykonawców, którzy mają słuchawki z odsłuchami. Świetnie nam się razem pracuje, współpracowaliśmy już przy płycie „tęskno” i przy niedawno opublikowanej ścieżce dźwiękowej do audiobooka „Mała księżniczka” książki autorstwa Karoliny Lewestam.
Mówisz, że słowa Ginczanki naturalnie układały Ci się w melodie, a czy któryś z jej tekstów jest Ci szczególnie bliski?
Paradoksalnie najbardziej porusza mnie wiersz, którego słów na płycie nie usłyszymy, czyli „Wieści od obcych ludzi”. Stał on się jednak dla mnie inspiracją do napisania wspomnianej już „Anteny” i „Repryzy” – utworów instrumentalnych na albumie wypełnionym po brzegi poezją. Jak najbardziej zgadza się to z moim rozumieniem, czym poezja jest, bo uważam, że może być nawet ciszą, a muzyka, szczególnie taka zainspirowana słowem, sama zaczyna do nas przemawiać z konkretnym przesłaniem. W wypadku „Wieści od obcych ludzi” to wezwanie do zwrócenia uwagi na drugiego człowieka, na każdego napotkanego na naszej drodze, nawet takiego którego widzieliśmy tylko raz gdzieś w oddali. Mimo, że nie znamy jego historii, a on nie zna naszej i możliwe, że nigdy nie będzie okazji żeby lepiej się poznać, to nadal jest człowiekiem takim jak my. Pełnym tęsknot, strachu, samotnym, czasem bardzo kochającym życie, czasem uciekającym od śmierci – w przenośni, ale i dosłownie. Początek listopada spędziłam u dziadków w Białowieży, blisko granicy, w strefie objętej stanem wyjątkowym. Boiska, na których dawniej biegaliśmy z kuzynami w każde wakacje teraz zajęło wojsko. Po ulicach chodzą służby z karabinami. Sam wjazd do dziadków wiązał się z wielokrotnym legitymowaniem i przetrząsaniem samochodu. Najgorsza jest jednak atmosfera strachu i bezradności, jaka panuje wśród miejscowych, niewielu z nich ma odwagę otwarcie pomagać przemokniętym, walczącym o życie przybyszom – nieznajomym, obcym, nieznanym. Ludziom z krwi i kości, pełnym nadziei na lepsze jutro i bezpieczne życie dla siebie i swoich rodzin. Pobyt w mojej ukochanej Puszczy Białowieskiej był dla mnie wstrząsającym przeżyciem. Z tylu głowy cały czas słyszałam słowa Ginczanki, które nigdy jeszcze nie wybrzmiały tak mocno.
W handlowych listach podpisy zwijają kreski w koliskach,
A w księgach telefonicznych są nieczytelne nazwiska –
W czytelniach są stare książki z imieniem nad marginesem
Na szpaltach wielkich dzienników są ogłoszenia za tekstem
W teatrach patrzę bezwiednie na twarze, które zapomnę,
W tramwajach spotykam ludzi, którzy nie wiedzą nic o mnie
Czasami nocą z pociągu zbędność przeznaczeń się szasta
I każe coraz natrętniej o zaokiennych śnić miastach –
O ludziach śnić zaokiennych – o ludziach z nieznanych ulic,
Którzy swe drogi i szlaki nieskrzyżnie z mymi ukuli –
Można los zmienić na opak, jeśli się targnie hamulec,
Bo przeznaczeniem niektórych jest przeznaczeniu nie ulec.
(Czasami nocą z pociągu zbędność przeznaczeń się szasta
I każe coraz natrętniej o zaokiennych śnić miastach –
Jestem – samotna antena – na płaskim dachu wszechświata)
Gdzieś za mną są obcy ludzie, co także marzą o latach – –
Na druty myśli mych chwytam dalekie – dalekie wieści
I wszystkie kocham, jak wszechświat i wszystkie pragnę upieścić –
A myśli me chcą wyłowić najgłębszy głos wiadomości,
Najgłębszy głos wiadomości, która nadpłynie najprościej
(Gdzieś za mną są obcy ludzie, co także marzą o latach – –
Jestem – samotna antena – na płaskim dachu wszechświata)
Domyślam się, że ubranie tego tekstu muzycznie byłoby nie lada wyzwaniem?
Myślę, że w tym wypadku wyśpiewywanie tekstu na siłę byłoby nie na miejscu – przynajmniej tak czułam komponując. Uznałam że więcej zdziała i wymowniejsze będzie moje usunięcie się w cień. Chciałam, żeby instrumenty wyszły na prowadzenie i by skupienie słuchaczy koncentrowało się w całości na dźwiękach. Dzięki temu utwór otwarty jest na dowolne interpretacje – pomimo tego że wyraźnie słychać w nim niepokój, a nawet dźwięki imitujące jadący pociąg w momencie kiedy muzycy prawą ręką rzucają energicznie smyczkiem, zahaczając o wszystkie struny.
I dlatego też chwilami Twój głos na płycie jest ledwie słyszalny?
Uważam, że szept jest o wiele donośniejszy, niż krzyk, szczególnie kiedy nagrywa się niemal dotykając mikrofonu ustami. Sprawia to wrażenie jakby artysta stał obok i wyśpiewywał nam i tylko nam po kryjomu swoje największe tajemnice. Chociaż na kilka głośniejszych wokalnie momentów też sobie pozwoliłam, np. pod koniec utworu „zza barykad”, kiedy powtarzam kilkakrotnie słowa „jestem twoja”, a instrumenty (tym razem obok smyczków również flet poprzeczny) wtórują mi grając forte fortissimo najmocniej, jak tylko jest to wykonalne, żeby nagle ostro przerwać i zatrzymać się na chwilę przed postawieniem ostatniego dźwięku.
Płyta wyjdzie tylko na winylu. Dlaczego?
To świadoma decyzja. Już przy poprzednim wydawnictwie chciałam zrezygnować z produkcji plastikowych płyt cd, ale umowa z wytwórnią mnie do tego zobowiązywała. Tym razem postanowiłam, że „tęskno gra poezję” ukaże się na platformach streamingowych oraz fizycznie na winylu, zrobionym z najbardziej ekologicznych wśród dostępnych surowców. Na okładkę wybrałam przepiękny granatowy papier upcyclingowy ze srebrnymi włóknami wełny. Mam nadzieję, że słuchacze uszanują moją decyzję, spowodowaną troską o przyszłość naszej planety.
Dominuje kolor różowy na tym wydawnictwie. Skąd taki wybór?
Kolory różowy i niebieski zawsze były obecne w wizualnym aspekcie projektu i mocno się ze sobą ścierały – jak szept i krzyk, pianissimo i forte fortissimo, niski kontrabas i wysoki piszczący flet piccolo. Te dwa kolory były dla mnie od początku wyrazem różnorodności i nieoczywistości projektu Tęskno. Pierwsze trzy single zapowiadające płytę z wierszami, zilustrowała sesja zdjęciowa w śniegu autorstwa Bartka Wieczorka i byłam na niej ubrana w jasnoniebieski garnitur. Z kolei w teledysku do utworu „Yoyo” – mimo, że lampy na zmianę pulsowały na różowo i niebiesko, akrobatka wystąpiła w różowym stroju, a na podłodze leżało 35 różowych dywaników z Ikei, to granat zdecydowanie wygrał próbę sił i został kolorem przewodnim. Bliżej premiery płyty obudziła się we mnie potrzeba „ognia” – wyrazistego koloru, mocnych kontrastów, dlatego ubrałam się tym razem w nasycony róż i przefarbowałam czubek głowy na jasny blond. Wzięło się to trochę z poczucia bezradności i wściekłości, spowodowanego rzeczywistością pandemiczną i sytuacją na granicy naszego kraju. Czułam, że niewiele mogę i nie mam mocy żeby zmienić wszystkie rzeczy, których nie akceptuję, ale mogę chociaż zmienić swój wygląd. Zdaję sobie sprawę jak pusto to brzmi, ale myślę, że trzeba czasem dać sobie prawo do robienia rzeczy prostych i czerpania przyjemności z drobiazgów. Po prostu chciałam poczuć się lepiej i ten banalny zabieg fryzjerski przyniósł mi chwilową ulgę. Afirmacja codzienności to motyw wszechobecny w twórczości Ginczanki i mam nadzieję, że taki też będzie wydźwięk całego albumu, że „tylko życie mi w życiu zostaje by o śmierci zapomnieć na śmierć”. Tylko życie.