fot. Kamila Kozioł

Atom String Quartet nie ustaje w swych artystycznych działaniach. Po kompozycjach Krzysztofa Pendereckiego, muzycy połączyli siły z członkami Filharmonii Szczecińskiej i wzięli na warsztat utwory Mieczysława Karłowicza. Owocem tej współpracy jest album „Karłowicz Recomposed”, a o szczegółach wydawnictwa opowiedział najwyższy z muzyków ASQ, Michał Zaborski.

Czy propozycja współpracy przy nagraniu płyty z kompozycjami Karłowicza wyszła ze strony Filharmonii w Szczecinie już po waszej płycie z utworami Pendereckiego, czy jeszcze wcześniej?

MZ: Propozycja pojawiła się już po nagraniu Pendereckiego. Szczerze powiem, że po nagraniu Pendereckiego, nie planowaliśmy nagrania płyty z muzyką kolejnego polskiego kompozytora, a myśleliśmy raczej o zarejestrowaniu naszych autorskich kompozycji. Jednak propozycja była na tyle interesująca, że nie zastanawialiśmy się długo.

Myślę jednak że tamta płyta okazała się niezłą wprawką przed realizacją tej.

MZ: Na pewno mierzenie się z twórczością tak wielkich kompozytorów jak Penderecki czy Karłowicz, to duże wyzwanie. Przy konstruowaniu płyty z utworami Krzysztofa Pendereckiego zaplanowaliśmy bardziej otwarte formy, staraliśmy się stworzyć współczesną muzykę improwizowaną na bazie dzieł mistrza. Przy Karłowiczu struktura i formy są bardziej klasyczne i przejrzyste. Tak naprawdę praca przy obu płytach, z racji różnego instrumentarium, a także odmienności styli, prezentowanych przez  obu kompozytorów, była zupełnie inna.

Tutaj zaprosiliście kwartet stroikowy, przez co brzmi to jakby zebrała się mała orkiestra kameralna.

MZ: Tak. Ideą było stworzenie niedużego ensemblu. Początkowo myśleliśmy o tym, aby dołączył do nas drugi kwartet smyczkowy. Jednak później, na drodze burzy mózgów, zrodził się pomysł poszerzenia kwartetu smyczkowego o kwartet dęty. Dzięki temu zabiegowi została osiągnięta ciekawa kolorystyka brzmieniowa. Muzycy z kwartetu dętego Filharmonii Szczecińskiej spisali się znakomicie.

Patrząc na zdjęcia w książeczce płyty, siedzicie wymieszani z ‘dęciakami’. Czy wynika to z barwy dźwięku, którą generuje dany instrumentalista?

MZ: Taki układ wydawał się nam ciekawym zabiegiem. Nie ma tu dwóch zespołów, które grają niejako osobno tylko powstał jednorodny „organizm” muzyczny. Myślę, że było to dobre posunięcie, także ze względu na fakt większej interakcji z muzykami, z którymi mieliśmy okazję współpracować po raz pierwszy.

To ułożenie przełożyło się jakoś na rejestrację, a w konsekwencji na brzmienie poszczególnych utworów?

MZ: Obój czy flet są bliższe barwowo skrzypcom, altówka – klarnetowi, a wiolonczela dobrze łączy się w tej kwestii z fagotem. Takie ułożenie nadało utworom bardziej specyficzną, ale też spójniejszą kolorystykę brzmieniową.

Wydaje mi się, że udała Wam się rzecz najważniejsza, a mianowicie oddanie poetyki kompozycji Karłowicza. Wybraliście zresztą utwory, do których kompozytor wybrał głównie teksty Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

MZ: Wszyscy mamy klasyczne wykształcenie muzyczne. Może w jakiś sposób pomogło nam to w przełożeniu pieśni Karłowicza na swój język muzyczny. Każdy z nas napotkał twórczość tego kompozytora, a np. jego koncert skrzypcowy jest coraz częściej wykonywany i stanowi ważną pozycję w literaturze skrzypcowej. Na pewno spory wpływ na przearanżowanie pieśni miała też nośność ich tekstów. Mamy różne gusta muzyczne, ale późnoromatyczny styl Karłowicza jest w mniejszym lub większym stopniu bliski każdemu z nas.


Wyróżnia się na tym tle i w jakiś sposób jest kluczowa dla tej płyty interpretacja „Zasmuconej…”, która aż za bardzo odpowiada jej tytułowi.

MZ: Tak, Krzysztof Lenczowski, który jest aranżerem tej pieśni, stworzył niesamowity, smutny, ale jednocześnie w moim odczuciu, bajkowy klimat. Myślę, że po wysłuchaniu tego utworu, niejeden słuchacz zatrzyma się na chwilę w nastroju głębokiej refleksji i rozmarzenia.

Skoro jesteśmy przy aranżach, to zaaranżowałeś jedynie zamykające płytę „Pod Jaworem”. Czemu tylko ten jeden?

MZ: Chyba zawsze bardziej komfortowo czułem się pisząc swoją muzykę, co nie znaczy że unikam aranżowania czyjejś, a takich działań z mojej strony w ostatnim czasie jest coraz więcej. „Pod  Jaworem” jest zaaranżowany na kwartet smyczkowy bez grupy dętej. Wydawało mi się to ciekawym rozwiązaniem, aby na kilka minut pozostawić słuchacza jedynie z brzmieniem kwartetu smyczkowego.

To Twoje gwizdanie w nim słychać?

MZ: To gwizdanie Mateusza Smoczyńskiego, któremu znacznie lepiej to wychodzi, niż mi (śmiech).

Czy to jedyne utwory z repertuaru Karłowicza, które wzięliście na warsztat?

MZ: Tak, każdy z nas wybrał interesujące dla niego pieśni i tak udało się zebrać ich w sumie 11, które znalazły później na płycie.

Rozumiem, że teraz będziecie grali ten program na koncertach?

MZ: Tak, w sierpniu szykują się dwa koncerty w Warszawie, a także w Zakopanem. Na pewno pojawią się też inne miejsca, w których chcielibyśmy zaprezentować ten materiał.

Kwartet dęty będzie Wam towarzyszył, jak mniemam?

MZ: Tak, oczywiście. Kwartet dęty to integralna część projektu i nie wyobrażam sobie wykonywania tej muzyki w innym zestawieniu.

Zaryzykuje tym pytaniem: czy kolejna płyta ASQ będzie już z autorskim materiałem?

MZ: Tak, na pewno. Choć niedawno otrzymaliśmy zamówienie na zaaranżowanie dzieł jeszcze innego kompozytora. Na razie szczegółów nie zdradzam, dopóki nie będzie wiadomo, w jakiej formie ukaże się ten materiał. Myślę, że rejestracja naszej autorskiej muzyki odbędzie się już całkiem niedługo.