Biorąc pod uwagę czas, jak został nam dany przez ten trudny rok, można znaleźć wiele pozytywów. Po pierwsze udało się spędzić więcej czasu w swoim ulubionym fotelu, udało się nacieszyć domem jako miejscem do życia, udało się rozgrzać zmrożone relacje międzyludzkie, można było przewertować wszystko co zalegało gdzieś na strychach… ale także można było bardziej zajrzeć w siebie i znaleźć coś, czego jeszcze nie odkryliśmy. Ida Sand tak jak wszyscy artyści miała więcej czasu wolnego, co przełożyło się na pracę nad nowym materiałem. Tak oto wychodzi teraz album „Do you hear me?”. Co w nim takiego szczególnego i niesamowitego? A mianowicie to, że wszystkie piosenki napisała sama Ida i wszystko także wyprodukowała. Czy wyszło jej to na dobre? Oj tak!


Poprzednie albumy pełne coverów były zgrabne, rzeczowe i przemyślane. Wypracowany styl mieszanki bluesa, gospel, jazzu, country i popu przykleił się niej na dobre. Prawidłowo, bo jest świadoma swoich możliwości, zalet i nie eksperymentuje, aby znaleźć sobie nowych odbiorców. Czuć, że tworzy muzykę z dbałością o swój komfort, a przekłada się to na słuchaczy. „Do you hear me?” nie odbiega zatem stylistycznie od poprzednich wydawnictw takich jak „My soul kitchen” czy „Young at heart”. Muzycznie jest bogato, ale przyjemnie akustycznie. Trzon zespołu tworzą Nordenström (klawisze), Lindvall (perkusja), Gustafsson (gitary) i Berglund (bas). Z trzema pierwszymi wspólpracuje od lat. Gościnnie udzielili się Goran Kajfeš na trąbce, Ruskträsk na saksofonie, Mars Oberg na harmonijce oraz Andres Von Hofsten jako chórzysta. 


Artystka zaznacza, że album powstał bardzo spontanicznie. Spotkała się w czasie lockdownu z Jesperen Nordenströmem, aby pograć i spróbować napisać kilka nowych piosenek. Ponieważ miała przygotowane od jakiegoś czasu zalążki utworów, to wzięła je ze sobą. Po pierwszym spotkaniu postawili spotkać się ponownie, a potem jakoś już tak się wszystko potoczyło, że mamy oto 10 piosenek zapisanych na płycie. Utwory te są jak zwykle w przypadku tej szwedzkiej artystki niezwykle melodyjne, jasne i klarowne. Wokalnie słychać luz, opanowanie, ale i niegasnące emocje czego upust stanowi „Can you head me now” jak i „Sweet Child”. Bardzo mi się podoba, że jako całość jest to radosny album. Bez przesadnych fajerwerków i ckliwości. Więcej tutaj country niż bluesa i jazzu zawartego na wcześniejszych albumach, ale absolutnie nie ma to negatywnego oddźwięku. Najważniejsze, że jest autentycznie. Na szczególne owacje zasługuje „Waiting” za wciągającą, magnetyczną naturę kompozycyjną. „Don’t run away” to niewątpliwie najbardziej radiowy i wpadający do głowy hit, gdzie muzycznie dzieje się jak na olimpiadzie – gęsto, kolorowo i radośnie. Najbardziej jednak trafia do mnie „Burning”, które w całym tym pięknie jest odrobinę brudne i zadziorne. I chociaż nie jest to album pełen przyspieszonego pulsu to naprawdę jest on radosny i otwarty. Także tekstowo. Wytwórnia ACT jest z pewnością dumna, że ma pod swoimi skrzydłami taką perełkę. 

Ten najbardziej osobisty album w dyskografii Idy Sand nie jest specjalnie przełomowy pod względem muzycznym, produkcyjnym jak i wykonawczym, ale jednocześnie nie jest ani o gram lżejszy od poprzednich płyt. Trzyma poziom jak naciągnięty, długi, czerwony sznurek rozciągający się od artystki do słuchacza. Są to przepiękne kompozycje, z przemyślanymi tekstami, zaśpiewane z dbałością o równowagę z instrumentami. Klasa i dojrzałość dla lubiących profesjonalizm w lekkim wydaniu. 

Ocena płyty: