Arlo Parks dorastała w zachodnim Londynie, gdzie jako nastolatka zaczęła tworzyć muzykę. Teraz, w wieku 20 lat, wydała album pełen ludzkich lęków, zawierający szereg poetyckich piosenek, wyrażonych dźwiękami neo-soulu i jazzu. Jej muzyka jest jak kojący balsam, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, gdy świat jest w uścisku, a sprawy wymykają się spod kontroli. Jej debiutancki „Collapsed In Sunbeams” jest sanktuarium pełnego współczucia liryzmu i kantylenowej melodii.


Oczywistą reakcją na stan kariery Arlo Parks jest być pod ogromnym wrażeniem: oto ona, bardzo młoda artystka, surfuje na fali uznania krytyków a premierę jej debiutanckiego albumu zapowiadają wielkie billboardy w Londynie oraz wsparcie marketingowe Amazona. Nieźle jak na kogoś, kto do świadomości słuchaczy przedarł się ledwie dwa lata temu rozmarzonym utworem „Cola”, rozbrajająco intymną opowieścią o niewierności. Płyta „Collapsed In Sunbeams” katapultuje ją do roli Głosu Pokolenia.

Napisany w tej samej sypialni, w której nagrała większość swoich demówek, wykorzystując fragmenty starych pamiętników, album składa się z jazzowo-soulowych snów na jawie. Pomimo pozornie kojącego charakteru jej brzmienia, okraszonego gitarą akustyczną i miodowym głosem – Parks jest mistrzynią swobodnego wyrażania siebie. Słychać to wyraźnie w otwierającym utworze tytułowym. „Collapsed In Sunbeams” to przejmująca refleksja na temat znajdowania piękna w bólu, radzenia sobie z emocjonalnymi zawirowaniami i otwartego mówienia o swoich uczuciach.

Parks ma wyjątkowy talent do wykorzystywania smutku i przekształcania go w coś podnoszącego na duchu, jak choćby w „Black Dog”, do bólu szczerej piosence o depresji, o której wypowiada się z empatią i mądrością. „Too Good” równoważy zestaw trudnych tematów, wprowadza uczucie lekkości. Jest też świetny „Green Eyes”, napisany wspólnie z ikoną nowej generacji Clairo, w którym para zastanawia się nad postawami społecznymi wobec związków osób tej samej płci.


Ostatni utwór, „Portra 400” dopełnia portret trudnej młodości pokolenia Z. Ten finał doskonale podsumowuje „Collapsed In Sunbeams”, płytę pełną wersów głębokich myśli przeplatających się z rozświetlonymi promieniami słońca delikatnych instrumentów.

Siła rażenia twórczości Parks nie miałaby takiej mocy bez genialnie powściągliwej produkcji i aranżacji albumu, prawie w całości przygotowanego przez jej długoletniego współpracownika Lucę Buccellatiego. Muzyka bezbłędnie kształtuje jej głos i teksty, nigdy nie przeszkadza; długie fragmenty zawierają tylko bity, bas i delikatną gitarę lub nastrojowe klawisze, co nie znaczy, że instrumenty są tylko tłem.

Album nie jest doskonały, monotonny głos Parks pod koniec albumu nieco nuży. Łatwo wyobrazić sobie kogoś wchodzącego do kawiarni, kiwającego głową w rytm refrenu, zupełnie nie zwracającego uwagi na dojrzałość twórczości 20-latki. Ale na tym też polega geniusz Arlo Parks, pozornie bezwysiłkowy liryzm i wyluzowane melodie sprawiają, że jej piosenki są przytulne zimą i chłodne latem – zawsze podnoszące na duchu i pocieszające. Każdy utwór może dopasować się do innych okoliczności, a taka muzyczna wszechstronność jest rzadkością. „Collapsed In Sunbeams” jest płytą ponadczasową.

Ocena płyty: