Gdyby recenzje na JazzSoul.pl miały tytuły, ta nazywałaby się „Jej własna liga”. Liga mistrzów, do której dostała się już jakiś czas temu, przechodząc kilkusinglowe eliminacje. Wyrobiła sobie brzmienie, które teraz z urokiem nimfomanki kompiluje w albumową całość. „Not Your Muse” to zmysłowa magia, fantastyczne połączenie intymnego r’n’b, soulu z elementami retro i popu.


Celeste wzięła długi rozbieg przed swoim pierwszym fonograficznym skokiem i zanim wybiła się z belki, zdążyła złożyć dwie EPki, zagrać koncerty przed Joolsem Hollandem, nagrać utwór do filmu. I zdaje się ten ostatni element odcisnął największe piętno na debiucie, który ma iście filmową konstrukcję. Wbrew hitchcockowskiej zasadzie budowania napięcia, płyta zaczyna się bardzo spokojnie – wręcz można by podrzucić ją zaprzyjaźnionej kawiarni jako nowy podkład pod rozmowy przy latte i ciastku.

I gdy po przydługim wstępie ma się ochotę przełączyć ten nieco nudny melodramat, niespodziewanie wchodzi krwisty „Tonight Tonight”, od którego ginie pierwsza osoba, a zszokowany, uśpiony do tej pory widz w końcu zaczyna mocniej zagryzać wargi. Przy napędzanym fortepianową strzelaniną „Stop This Flame” jest już w epicentrum trzęsienia ziemi, które niszczy spokojną dekorację z pierwszych nut albumu.


Tell Me Something I Don’t Know” – takiego bujająco-chwytliwego utworu wyczekiwałem z utęsknieniem! Nie zdziwię się, jeśli podczas głośnego odsłuchiwania tej piosenki pod moim oknem zaczną się zbierać fani big bandowych koncertów.

Na płycie jest też kilka numerów zdecydowanie wolniejszych, ale za to cudownie gęstych, motorycznych. Tytułowy utwór, będący punktem kulminacyjnym, jest miejscem, w którym emanuje etos dorobku Celeste. Zaczynając cicho od szeptów i szarpanych strun gitary, utwór skrada się do przerażającego crescendo, eterycznego krzyku otaczającego potęgę jej pewności siebie.

Wyjątkowym utworem z albumu jest niezaprzeczalnie „A Kiss”. Piękna melancholijna gitara towarzyszy cichym instrumentom smyczkowym, tworząc przejmująco smutne podkłady instrumentalne. Jak na wokalistkę z tak potężnym i pełnym wokalem, zdolność Celeste do złagodzenia i uspokojenia głosu potęguje wrażenie kruchości i niepokoju.

Celeste ani trochę nie pokłoniła się współczesnym trendom, fundując nam nader klasyczne kompozycje. Siłą płyty jest muzyczny konserwatyzm. Skoro przy „Not Your Muse” chce się w jednej chwili płakać, potem odciąć od świata, zanurzyć w fotelu z kubkiem herbaty, a na końcu z uśmiechem wypatrywać kolejnego dnia, to znaczy, że album ma wielką klasę. O ile lubi się zmysłowy smutek, rzecz jasna.

Wcześniejsza muzyka Celeste była bardziej skupiona na jazzie i soulu, „Not Your Muse” jest znacznie bardziej popowa. Jej brzmienie jest dopracowane, a produkcja bezbłędna. Choć mogłaby być krytykowana za brak eksperymentów, jej bardzo bezpiecznie brzmiący debiutancki album bez wątpienia znajduje równowagę w nieco alternatywnym mainstreamie: na tyle, by jej brzmienie było wyraźne na rynku mediów masowych.

Musisz mieć tę płytę.

Ocena płyty: