Gwiazdorstwa brak! Bohater tak! Ta płyta swoim potencjałem zawstydza miałkość polskiego mainstreamowego popu. Zaraża nadzieją, bo wciąż można tworzyć piosenki, które są jednocześnie klasyczne i nowoczesne. Naszpikowane energią wszechświata i ludzkimi emocjami. Bo jak mówi sam artysta, inspiruje go przede wszystkim natura i cisza. To w tych przestrzeniach Marcin Wincenciak, ukrywający się pod pseudonimem Vincent, pobudza do tworzenia swoją wyobraźnię.


EPka „Vincent” to koncepcyjny seans hipnotyczny, który ma pomóc w wyleczeniu się z traumy bycia ofiarą holokaustu metropolii. To miejsce, w którym mleczną drogę elektropierwiastków przecina trajektoria fortepianowej ciszy. Mroczna dekadencja i odurzająca intensywność. Naiwność i powaga. Głos anioła i dziecięca melodyka.

Vincent swym debiutanckim krążkiem wymyka się popowej scenie za sprawą swej alternatywnej osobowości. Jednocześnie jego utwory to lekarstwo na bezpłciowość polskiego radiowego produktu piosenkopodobnego. Kompozycje Vincenta mieszczą się w rozległej przestrzeni między pomiędzy nastrojowością Jono McCleery, psychodelią CocoRosie, a liryczną odmiennością RY X. Każda z jego piosenek staje się frapującym poematem dźwiękowym.

W „Awakening”, jazzowo wykształcony wokalista jest niezwykle oszczędny, nie szarżuje, jest senny, zamyślony, nieco smutny. „Marry’s Smile” przywołuje na myśl szlachetną melancholię. Jest niepokojące, pełne obrazów, skojarzeń. Sekretem „Please, Save Us” jest brzmienie cyzelujące akustyczne niuanse i niepostrzeżenie przeszywające je tchnienie dronów.


W jedynym, zaśpiewanym po polsku utworze „Mój dom”, Vincent skupia się na klimacie. Popisy instrumentalne wydają się być tu mniej istotne. Szczególnie, że znalazł kapitalnych partnerów w postaci wokalistki Jagody Kudlińskiej i skrzypaczki Joanny Bieńkowskiej, artystek o ogromnym doświadczeniu z pogranicza elektroniki i improwizacji.

W rezultacie dostajemy muzykę autorską opartą na kontrapunkcie. Awangardową, a równocześnie bardzo przystępną. Osobistą, a zarazem uniwersalną. Malownicze elektroniczne pejzaże podbite niecodziennym beatem stanowią tło dla intrygujących opowieści. Szalone przyjęcie herbatkowe miesza się z sennymi fantazjami. Jeśli więc brakowało wam na polskiej scenie zjawiska, jesteście zmęczeni kolejnymi indie-srindie zespolikami i macie uszy otwarte na muzyczny kosmos, to wreszcie znaleźliście coś dla siebie. Nowoczesne retro z wizją.

Ocena płyty: