Steve and Greg Houben, czyli ojciec i syn. Jeden chciał zostać poetą, drugi aktorem. Wyszło im trochę inaczej, aczkolwiek można powiedzieć, że oboje w pewnym sensie zrealizowali swoje marzenia wchodząc pewnym krokiem w jazz. Zaprosili znakomitych, zaprzyjaźnionych belgijskich muzyków i nagrali album pełen muzycznej poezji poprzez aktorski kunszt interpretacji. Od pierwszego „Camel ride” słychać, że jazz to oni mają we krwi i zapewniam, że aż do ostatniego utworu jest to pełen profesjonalizm. 


Steve Houben jest bardzo dobrze znanym na belgijskim podwórku saksofonistą, mającym w swoim dorobku kilkadziesiąt lat aktywności, nagrań, koncertów i warsztatów. Album „7/7” nie jest ani kompilacją jego wcześniejszych utworów, ani diametralnie odbiegającym od klasyki zbiorem innowacyjności. Jest to dziesięć przyjemnych, ambitnych i rzetelnych kompozycji nasączonych wszelakimi emocjami. Niekwestionowanymi liderami są tutaj saksofon (Steve – sięgający w jednym numerze także po flet) i trąbka (Greg), a klawisze (Pascal Mohy), kontrabas (Cédric Raymond) oraz perkusja (James Williams) dopełniają całości nie będąc jedynie tłem. Można wyłapać nienachalne solo każdego z muzyków, jak choćby pianina w „Horta”, „Cali” i „The Fall” czy kontrabasu w „The benefit ot the doubt” i „Someone is missing”. Nostalgię zapewnia jedynie „Circular Chant”, gdzie zarówno trąbka jak i saksofon są sobie równymi w przenikaniu się dźwiękowymi spojrzeniami. Trzeba pochwalić, że jest to album przejrzysty i uporządkowany w formie kompozycyjnej. Znakomite jest współbrzmienie dęciaków w harmonii. Często bawią się one w zgrany duet, rozchodząc się następnie w grzeczne indywidua. Co cieszy najbardziej, żadne z nich nie siłuje się do bycia lepszym, do zajmowania pierwszego miejsca. Ojciec i syn, bez rywalizacji, a jedynie w porozumieniu i wzajemności. 

Materiał skomponowany jest w połowie przez Grega, jeden utwór to jego kolaboracja z Fabianem Fiorinim, który udostępnił także jedną autorską pozycję. Pozostałe trzy są dziełem Houbena seniora. To klasyczny jazz środka w najlepszym wydaniu. Nie absorbuje, ani nie nudzi. Jest wycentrowany tak, aby zadowolić tych, którzy lubują się w muzyce tła, jak i tych, którzy potrzebują czegoś więcej niż ładnie zagrane parę dźwięków. „7/7” jest zachwycająco pozytywny i optymistyczny w odbiorze, nie wywołuje nadmiernych nostalgii i medytacji. Opiera się na durowych rozwiązaniach i pulsujących rytmach. Cieszy ucho nie mącąc przy tym rozumu. Dla mnie jest doskonałą propozycją, gdy nie mogę się zdecydować czego słuchać w danej chwili. Wtedy wiem, że Houben & Son usatysfakcjonuje i uratuje przed nerwowym wybieraniem kolejnych albumów do odtwarzacza. Nagrali oni wszak płytę uniwersalną, która zrealizowana jest w najlepszym znaczeniu kategorii jazzu dla wszystkich. Ciekawostką i niespodzianka jest ostatnia pozycja, „Homeboy”. Przełamuje instrumentalny jazz zaskakującym wokalnym bluesem. Ośmielę się nawet na stwierdzenie, że Panowie mogliby spokojnie nagrać cały album z wokalami, gdyż tak samo jak dobrze idzie im duet dęty, tak i wokalnie radzą sobie doskonale. Kto wie, może kolejna płyta będzie zawierała więcej tekstu, by Steve spełnił się jeszcze bardziej w poezji. 

Ocena płyty: