Jamie Cullum to artysta, którego, mam nadzieję, przedstawiać nie trzeba. Na swoim koncie ma ponad dziesięć milionów sprzedanych płyt, a zainteresowanie jego koncertami w naszym kraju wskazuje, że talent, kreatywność i charyzma Brytyjczyka zdecydowanie przemawiają do polskiej publiczności. Na pewno, czego nie zamierzam ukrywać, przemawiają do mnie. Z nieskrywaną więc radością dzielę się zapisem naszej rozmowy, w której Jamie opowiedział przede wszystkim o swoim najnowszym albumie „The Pianoman at Christmas”, ale także między innymi o tym, jak ważna jest dla niego miłość do muzyki i jak ją pielęgnuje.

Bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać o Twojej nowej płycie „The Pianoman at Christmas”. Na przestrzeni ostatnich kilku lat wydałeś już parę świątecznych piosenek, w tym także „It’s Christmas”, która otwiera ten album. Co sprawiło, że uznałeś, że to odpowiedni czas aby stworzyć i wydać pełny krążek o tematyce bożonarodzeniowej?

Już od jakiegoś czasu to planowałem. Chciałem zrobić coś, dzięki czemu mój głos wybrzmi w dyskusji na temat świąt. To zeszłoroczna współpraca z Robbie Williamsem zainspirowała mnie do dodania czegoś od siebie. Miałem notatki i kilka pomysłów. Jak wspomniałaś, gotowa była również jedna piosenka. Nagraliśmy ją, ale nie byłem do końca zadowolony z efektu, więc chciałem zrobić to ponownie. Potem myślałem: w 2020 roku napiszę kolejne piosenki, a w 2021 nagram i wydam album. Później z powodu pandemii moja trasa koncertowa została odwołana, więc nagle pojawiło się wiele czasu na tworzenie muzyki, co pozwoliło przyspieszyć powstanie płyty. To było dość niezwykłe – tworzyłem bożonarodzeniowe utwory w marcu, kwietniu i maju, kiedy w Wielkiej Brytanii było bardzo ciepło. Trwała pandemia, rano moja żona i ja zajmowaliśmy się uczeniem naszych dzieci, a popołudniami pisałem te świąteczne piosenki. Kiedy minął pierwszy szok związany z koronawirusem i lockdownem, to zajęcie stało się naprawdę radosne i całkiem romantyczne. Sprawiało mi wiele przyjemności.

Rozumiem więc, że płyta nie powstałaby w tym roku gdyby nie pandemia i lockdown? Jak to, co dzieje się cały czas na świecie wpłynęło na Twój proces twórczy?

Myślę, że nie miałbym szansy stworzyć tej płyty w tym roku. To była piękna niespodzianka, bo zawsze chciałem to zrobić. Ta czysta przestrzeń, która wytworzyła się w moim mózgu sprzyjała powstawaniu pomysłów. Dzięki niej mogłem puścić wodzę fantazji i ambitnie podejść do tych piosenek, do tego jak zostały wyprodukowane i złożone w całość.

Jakie były twoje największe inspiracje podczas tworzenia albumu? Co pozwoliło Ci się od nich zdystansować, aby odnaleźć i wyrazić własny głos?

Dodawanie czegoś od siebie do katalogu muzyki świątecznej to spore wyzwanie, bo ludzie naprawdę uwielbiają te piosenki, które już znamy. Nie bez powodu są klasykami. Jest może trzydzieści czy pięćdziesiąt utworów, które kochają wszyscy, a to wcale nie tak dużo. Próba dodania nowych była więc wyzwaniem. Myślę jednak, że wiele utworów, które są dobrze znane i szczególnie popularne w okresie okołoświątecznym zostało napisanych w stylu, który znam i w którym całkiem swobodnie się czuję. Mam poczucie, że stworzenie takich piosenek naprawdę było w moim zasięgu. Słuchałem swoich ulubionych, na przykład „Have Yourself a Merry Little Christmas” i myślałem: jak brzmiałaby moja wersja? Tak powstała piosenka „Beautiful, Altogether”. Uwielbiam też „Santa Claus Is Comin’ to Town”, a moją wersją jest „The Jolly Fat Man”. Starałem się korzystać z tego, jak rozumiem kompozycję, ze swojego poczucia humoru i zmysłu tworzenia tekstów. Moim celem było stworzenie czegoś, co mieści się w znanych ramach, ale równocześnie, mam nadzieję, jest charakterystyczne dla mnie. Starałem się też nie dać klasykom się przytłoczyć, bo myślę że to zdecydowanie możliwe.

Klasyki były wyłącznie punktami wyjścia.

Dokładnie. Często tak właśnie wygląda pisanie piosenek. Naśladujesz, aby tworzyć. Skoro robił tak nawet David Bowie, to myślę, że to w porządku.

Z jakimi emocjami wiązało się przeniesienie wszystkich pomysłów i uczuć, które zainwestowałeś w tworzenie tych piosenek z Twojego domowego studia nagrań do legendarnego Abbey Road?

Jak wiesz, to jedno z najlepszych studiów nagraniowych na świecie. Słynie z tego, że nagrywali tam Beatlesi. Nagrywaliśmy w Studio 2, tak jak oni. Czujesz się tam jak na świętej ziemi, jak we wspaniałym kościele. Ale to także wspaniałe miejsce do tworzenia muzyki. Czułem się jak prawdziwy szczęściarz. Kiedy tam byliśmy miałem wrażenie, że jest Boże Narodzenie. To było jak mój wymarzony prezent świąteczny. Nagrywając swój materiał razem z jednymi z najlepszych muzyków na świecie w Abbey Road naprawdę poczułem się jak w święta, więc to chyba adekwatna reakcja, zgadzasz się?

Zdecydowanie. Myślę też, że spotkanie z muzykami po tak długim czasie spędzonym w domu musiało być dla Ciebie szczególne, prawda?

Tak, naprawdę tak było. Dla wielu z nich to był pierwszy projekt po lockdownie, więc było to równocześnie prawdziwe katharsis.

Rozmawialiśmy o inspiracjach, więc jako wierna słuchaczka Twojej audycji radiowej [Jamie od ponad 10 lat prowadzi audycję poświęconą muzyce jazzowej w BBC Radio 2 – przyp. red.] jestem też bardzo ciekawa, czy prowadzenie własnego programu i przeprowadzanie wywiadów z innymi muzykami jakoś wpłynęło na Ciebie i Twoją twórczość. Jeśli tak, to w jaki sposób?

Zdecydowanie jestem fanem muzyki. Wiem, że to brzmi jak coś oczywistego, ale naprawdę tak jest. Jestem kolekcjonerem. Podchodzę do muzyki jako fan, kiedy jej słucham często zapominam, że sam jestem muzykiem. Czasem kiedy słuchasz jako muzyk, zastanawiasz się przede wszystkim: Czy ta muzyka jest lepsza od mojej? Czy ja tak potrafię? Jakie pomysły mogę z niej zaczerpnąć? Ja słucham jak geek, jak ktoś, kto chce pójść na koncert i kupić koszulkę. W radiu przypominam sobie o tym co tydzień. Gram muzykę, żeby ludzie w domach mogli się nią cieszyć i żeby o niej pogadać. Robię to jako fan, nie jako muzyk. Istnieją różne sposoby słuchania. Czasami jako muzyk, jeśli o nim zapominasz, tracisz sporo z bogactwa muzyki, a to może negatywnie wpłynąć również na Twoją własną twórczość. Uważam, że słuchanie z pozycji fana jest naprawdę pomocne. Z wywiadów czerpię pomysły, mam szansę rozmawiać z ludźmi, z którymi być może chciałbym kiedyś współpracować. Myślę jednak, że najważniejsze jest utrzymywanie i rozwijanie muzycznej pasji, i właśnie to daje mi prowadzenie audycji.

Kilka miesięcy temu otrzymałeś prestiżową nagrodę Ivor Novello za utwór „The Age Of Anxiety”. Muszę przyznać, że dla mnie ta piosenka tak bogata w emocje i znaczenia, nabrała ich jeszcze więcej w kontekście aktualnej sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. Jak stworzyć piosenkę, która tak mocno odnosi się do konkretnej chwili, a jednocześnie pozostaje ponadczasowa?

To bardzo dobre pytanie… Myślę, że tak naprawdę poprawnie napisana piosenka nie powinna ograniczać emocji i interpretacji słuchaczy. Tak czasem kończy się pisanie „piosenki z pamiętnika”, która ze szczegółami opowiada o Twoim własnym doświadczeniu. Własne przeżycia powinno się wykorzystywać, trzeba jednak pamiętać, żeby otworzyć piosenkę na świat. To sprawi, że pozostanie aktualna. Kiedy pisałem „The Age of Anxiety” sytuacja na świecie była inna, ale zaraz po tym, jak rozpoczęła się pandemia i lockdown liczba odsłuchań tego utworu  w serwisach streamingowych wzrosła o dwieście procent.

Jego pierwszy wers, I just wanna live inside sometimes [Czasami chcę po prostu żyć w środku], brzmi dziś niemal ironicznie.

Wiem! To wariactwo. Myślę, że piosenki w pewnym sensie są jak wróżby. Ich majestat tkwi w tym, że są mądrzejsze niż tylko muzyka czy tylko słowa; te dwa elementy dopiero razem tworzą coś wyjątkowego i to właśnie dzięki temu tak naprawdę chcę je tworzyć.

Wróćmy do najnowszej płyty. Czy któraś z piosenek jest Ci szczególnie bliska? Mnie wyjątkowo poruszył utwór „How Do You Fly?”.

Słuchałaś naprawdę uważnie, doceniam to. Masz rację, „How Do You Fly?” to zdecydowanie najbardziej osobisty utwór. Opowiada o dziecku będącym na progu dorosłości, które zastanawia się, czy jako dorosły odnajdzie swoje miejsce w świecie i zdaje sobie sprawę, że jest on dużo bardziej chaotyczny i przerażający, niż pozwolono mu sądzić. Pojawia się więc też pytanie, czy nadal wierzy w Świętego Mikołaja. Ta piosenka zdaje się łączyć w sobie wszystkie te kwestie. Jest wyjątkowo emocjonalna i chyba to do niej mi najbliżej. Bardzo się cieszę, że do Ciebie przemówiła, jestem z niej naprawdę dumny.

Jakie uczucia chciałbyś wywołać w słuchaczach, którzy sięgną po „The Pianoman at Christmas”?

Liczę na to, że ta płyta będzie dla nich jak ciepły uścisk. Zaciągnięte zasłony, ogień w kominku… Mam jednak nadzieję, że oprócz prawdziwej radości i ducha świąt udało mi się uchwycić także wielowymiarowość świątecznego czasu, w tym rozterki i smutki wywołane nagromadzeniem wielu różnych emocji, które nam wtedy towarzyszą. Marzę o tym, żeby ludzie wracali do tego albumu i z każdym rokiem odkrywali go i cieszyli się nim na nowo.

Jak się czujesz na myśl o powrocie na scenę, miejmy nadzieję w przyszłym roku? Czy ta trasa będzie dla Ciebie inna niż poprzednie? Myślisz, że czas bez koncertowania sprawił, że na nowo docenisz tę możliwość?

Zdecydowanie tak. To bardzo dziwne, bo nigdy nie miałem aż tak długiej przerwy od koncertów. Oczywiście jestem bardzo podekscytowany możliwością powrotu na scenę, ale jednocześnie trochę się denerwuję. Nie z powodu koronawirusa, ale dlatego, że przyzwyczaiłem się do bycia cały czas w domu z żoną i dziećmi. Powrót do życia w trasie z dala od rodziny będzie w pewnym sensie skokiem w nieznane. Wywołuje to we mnie prawdziwą mieszankę emocji.

Moje bilety leżą w szufladzie od ponad roku, więc przyznaję, że nie mogę się już doczekać tego momentu.

To naprawdę szalone, jak dawno wiele osób kupiło bilety. Myślę, że niewątpliwym plusem tej sytuacji jest to, jak bardzo będziemy się cieszyć, kiedy chodzenie na koncerty znów będzie możliwe. Nie będziemy już brać tego za pewnik. Mówię także o sobie, jako wykonawca i jako fan koncertów. To będzie naprawdę oczyszczające. Nie mogę się doczekać tej chwili, kiedy będziemy wszyscy w jednym pomieszczeniu i będziemy śpiewać i tańczyć bez obaw. Jestem tym wyjątkowo podekscytowany.

Płytę „The Pianoman at Christmas” znajdziecie już teraz w sklepach muzycznych i serwisach streamingowych, a najbliższą okazją, żeby usłyszeć artystę na żywo w Polsce będzie jego wrocławski koncert zaplanowany na 16 maja 2021 roku. Więcej informacji o wydarzeniu tutaj.

To read the interview in English, go to the next page.