Jeśli macie ochotę przedłużyć sobie wakacyjny klimat, to nie ma lepszej metody jak zanurzyć się w smooth jazzowej muzyce pełnej lata. Z taką oto radą nadciągnął zza oceanu najnowszy album gitarzysty Normana Browna „Heart to heart”. Ten dobrze znany od prawie 3 dekad kompozytor, producent i aranżer ma na swoim koncie American Jazz Award, Soul Train Award oraz zarówno nominacje jak i statuetki Grammy. Od tychże 30 lat pielęgnuje także kult smooth jazzu nasączonego soulem, funky i delikatnym popem. 


Heart to heart” to jego dwunasty solowy album, a trzeci pod sztandarem wytwórni Shanachie. Pierwszy singiel „Heading Wes” to ukłon w stronę ojca, który zapalił w młodym Normanie miłość do gitary poprzez twórczość Wes’a Montgomery’ego. Brown na gitarze gra praktycznie całe życie i w całości podporządkował je muzyce. Opłaciło się, gdyż mając na swoim koncie ponad 2 miliony sprzedanych płyt jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów w smooth jazzie. 

Album sam w sobie niczym nie zaskakuje, ale jednoczenie nie rozczarowuje. Rozrywkowy jazz jaki znamy od lat. Melodyjny, subtelny, niezobowiązujący. Szczerze mówiąc, to wszystkie skomponowane tu motywy są jakby znane i gdzieś już kiedyś zasłyszane. Duży plus za pierwszeństwo gitary. Skoro to album solowy to i solówek sporo. Wszystko osadzone w delikatnej scenerii perkusji, płynnego basu i lekkich klawiszy. Urzekające funky na pewno rozbuja podczas słuchania „She’s mnie”, gdzie bardzo dobrą robotę robią pulsacyjne klawisze. „Unconditional” oraz „Keep the faith” bogate w energię dęciaków zapewnią  dobry nastrój, ale to na balladach opiera się to wydawnictwo. Zarówno tytułowe „Heart to heart” jak i „Amen”, „Brighter my light shines” czy „Ocean Breeze” to typowe klasyki radiowych składanek, na które z pewnością nie raz powędrują. „Just grooving” z kolei może spokojnie być wykorzystywane przez innych artystów jako cover, gdzie linię gitary z łatwością można zastąpić wokalizami, a nawet dobrym tekstem.

To jest chyba cały urok kompozycji Normana Browna, że są one tak melodyjne, że praktycznie sprawiają wrażenie jakby były to pełnowymiarowe piosenki „śpiewane” przez gitarę. Nie ma tu dysonansów, zawrotnych form, kanciatych harmonii czy nieoczywistych rozwiązań. Jest grzecznie, prosto i przyjemnie. Czyli misja spełniona. 

Jeżeli szukacie muzyki, która Was zainspiruje i sprawi, że oderwiecie się na chwile od rzeczywistości to nie jest to dobra pozycja. Jest to album dla mniej wymagających i nie skupiających się na albumie jednego wykonawcy. To prawdziwy smooth jazz, którego zadaniem jest być muzyką tła, ubarwiającą chwilę. Co prawda ostatnia pozycja z płyty „Outside the norm” to pokaz kunsztu wykonawczego gitarzysty, gdzie zarówno bas jak i klawisz też pozwalają sobie na odrobinę wirtuozerii, ale nadal jest to zbyt mało, by album ten nazwać prawdziwie jazzowym. Na pewno poprawi on humor swoją pozytywną energią i jasnością barw. Fajny na wieczór we dwoje, na popołudnie z przyjaciółmi, albo na poranek z dobrą kawą. 

Ocena płyty: