GoGo Penguin to brytyjskie trio, które z albumu na album zaskakuje coraz bardziej. Muzyka instrumentalna jednego wykonawcy jest dość charakterystyczna i przewidywalna patrząc na kolejne albumy takich formacji. GoGo Penguin na pewno ma już utarty szlak jeśli chodzi o własny styl, ale absolutnie nie znajduję tutaj przewidywalności i powtarzalności. 


Ich muzyka to instrumentalny jazz zabarwiony elementami rodem z popularnej elektroniki jak i jakże zachowawczej muzyki klasycznej. Najnowszy album tytułowany po prostu nazwą zespołu to ich trzecia pozycja w barwach Blue Note Records. Jednocześnie to ich piąty finisz w dyskografii. Winowajcami tego jazzowego zamieszania są niezmiennie Chris Illingworth na fortepianie, Nick Blacka na kontrabasie i Rob Turner na perkusji. Od razu trzeba zaznaczyć, że każdy nich jest indywidualnie charyzmatyczny i niezwykle ambitny. Nie znajdziemy tu klasycznego lidera, który jest uzupełniany pozostałymi członkami zespołu i niesie wszystko na swoich barkach. Fortepian zachwyca prostotą i przepięknie melodyjnymi sekwencjami powtarzalnych fraz tworzących lekkość i przyjemność słuchania. Kontrabas jest tu chyba najbardziej niepokorny jeżeli chodzi o podejście do harmonii i improwizacji. Gęsty, mięsisty i niezwykle wyraźny. Perkusja natomiast niekiedy odchodzi od jazzowego zamysłu wprowadzając niejednokrotnie agresywne i progresywne solo nasiąknięte trip hopem. Jest to zdecydowanie jedno z najciekawszych trio jakie istnieje na dzisiejszym rynku muzycznym.


Idealnym tego przykładem jest utwór „Open”. Dosadna perkusja, sentymentalne klawisze i gęsty kontrabas. Czyli sama esencja. Jeszcze lepszą kompozycją jest „Kora”, która jako pierwsza zapowiadała to wydawnictwo. Naszpikowany energią i wręcz niepohamowaną ekspresją utwór jak dla mnie jest jednym z najlepszych na tym albumie. Ilekroć go słucham to mam wrażenie, że jestem po innej stornie lustra. Fascynującym jest jak bardzo muzyka potrafi wpłynąć na postrzeganie chwili i czerpanie z niej większych bodźców. Dla mnie to świetlista petarda. Tak sobie myślę, że chyba jednak trochę niesprawiedliwe jest faworyzowanie jakiegokolwiek numery z albumu „GoGo Penguin”. Nie umiałbym powiedzieć, która pozycja zasługuje na bycie singlem, a która zdecydowanie odbiega od reszty. Gdyby nie było przerw pomiędzy nimi, to słuchałbym całego albumu z otwartą buzią nie wierząc, że istnieje dzisiaj jeszcze tak duże pole do popisu. Wszak co rusz powstają nowe tria, kwartety czy duety chcące podzielić się swoimi emocjami poprzez kompozycje, a i tak tych trzech Brytyjczyków jest ciągle ponad nimi. Zarówno „Totem” jak i „Atomised” bazują na ekstremum intensywności, a „Don’t go”, ”Embers” czy „Signal in the noise” pokazują bardziej liryczną i nostalgiczną stronę chłopaków.

Kiedy w zeszłym roku słuchałem ich EP „Ocean in a drop (music for film)” to wiedziałem, że najnowszy album będzie wyjątkowy. Już wtedy słychać było jak trio się rozwija w swoich utworach. Nie boją się eksperymentować i eksplorować. Nie jest to szablonowa muzyka, która przypomina 3/4 znanych nam już form i treści. Chris, Nick oraz Rob to Artyści zarówno osobno jak i wspólne. Tworzą rzetelny, charyzmatyczny, niesztampowy i zarazem wpisujący się w gatunek „środka” zespół pełen wartości. Zdecydowanie jest to ich najlepszy materiał jaki dotychczas nagrali. Rozwalają system. 

Ocena płyty: