W ubiegłym roku w serii Polish Jazz ukazał się 83 volumin z płytą „Jerry & The Pelican System” saksofonisty Jerzego Mączyńskiego i jego przyjaciół. W tym roku pojawił się natomiast winyl – w nieco zmienionej wersji w stosunku do oryginału. Była to świetna okazja, by przepytać głównych sprawców o proces powstawania płyty. Głos obok lidera zabrali perkusistka Wiktoria Jakubowska i pianista Marcel Baliński

Kiedy zacząłeś pisać utwory, które znalazły się na płycie?

JM: W Danii. Przez cały rok mojego pobytu tam pisałem te numery. Najpierw chciałem stworzyć zespół elektroniczny – trio, w którym nawet chciałem śpiewać. Okazało się jednak, że to nie jest najlepszy pomysł. Zastanawiając się, z kim mógłbym grać, zadzwoniłem do Wiktorii, Franciszka, Marcela i Marcina. Wszyscy się zgodzili.

I to od razu zdefiniowało ten skład jako jazzowy?

JM: Tak, stwierdziłem, że to byłoby zbyt odjechane, by robić z tych numerów, które miałem coś kompletnie innego. Doszedłem do wniosku, że chcę zostać w formule jazzowej, jeśli chodzi o instrumentarium.


A nie kusiło Cię, by wziąć kogoś na wokal?

JM: Teraz właśnie się zastanawiam, czy to nie byłby dobry pomysł (śmiech). Gramy w różnych konfiguracjach. Nie tylko w kwintecie, ale także w duecie z Wiktorią, albo w trio z Marcelem. Staram się, by była to otwarta formuła w naszym obrębie. Być może wokal pojawi się w kolejnych odsłonach.

WK: Z tego, co rozmawialiśmy, to wokal nie miałby takiego charakteru, jak w piosenkach, ale raczej byłby kolejnym instrumentem. 

JM: Tak, dla mnie melodyka pentatoniczna jest mega ważna.

Otwierająca album „Big Kraśka” ma jakby dwie części. Skąd wzięła się ta nieco komedowa końcówka?

JM: To Marcel sprowokował Marcina.

MB: Pokłóciliśmy się prawie w studiu, ponieważ Marcin nie chciał tego grać. A ja to słyszałem w taki sposób i bardzo chciałem, byśmy chociaż spróbowali tak zagrać to zamknięcie. Bo tego groove’u było tak dużo, że złamanie go wydało mi się konieczne. Na początku Jurek miał numer zatytułowany po prostu „Kraśka”, który jest właśnie taki wolniejszy i cichszy. Można go posłuchać na Youtube. Potem chciał połączyć go z tą groove’ującą „Big Kraśką”. W końcu Marcin zgodził się zagrać w jednym podejściu. I to weszło na płytę.

A swoją drogą – sporo było ‘take’ów’ podczas rejestracji? 

JM: Na pewno nie jest to nagrane na zasadzie jednego „take’a”. I dlatego też ta płyta brzmi dość sterylnie.

WK: Ćwiczyliśmy ten materiał częściami.

JM: Podeszliśmy do tego piosenkowo. Po kolei realizowaliśmy poszczególne części, dogrywaliśmy kolejne.

Zastanawia mnie podzielenie „Chaosu” na trzy odrębne części. Bo o ile pierwsza rzeczywiście odpowiada tytułowi, o tyle dwie pozostałe są dość nośne – można je spokojnie zanucić.

JM: Druga i trzecia część jest wynikiem pierwszej. Jeśli ktoś poległ na pierwszej odsłonie, to dwie pozostałe stanowią ukojenie. Cały „Chaos” pisałem przez miesiąc i nie umiałem go skończyć. Stąd pojawił się „Chaos II”, czyli ta progresja akordowa, która świetnie się połączyła z pierwszą częścią. A „Chaos III” stanowi naturalne zamknięcie.

MB: Gdyby rozebrać „Chaos” kompozytorsko na czynniki pierwsze, to w drugiej i trzeciej części tak naprawdę są elementy wyciągnięte z „Chaos I”, przetworzone w zupełnie inny sposób. I to słychać w warstwie dźwiękowej – na przykład cztery dźwięki wyciągnięte z tematu głównego stanowią riff w trzeciej części.


Z kolei „Cosmic Violet (Asian Kiss)” mógłby zostać zainstalowany w Tesli i polecieć w kosmos, zamiast „Starmana” Davida Bowiego.

JM: To dla mnie bardzo ważny utwór, jeśli chodzi o brzmienie tria, w którym zostało to zagrane. Próbowałem ten numer z różnymi ludźmi. I właściwie zawsze brzmiał źle (śmiech). A Marcel podszedł do niego ‘romantycznie’, a zarazem jazzowo.

Co to za dźwięk na początku trzeciej części „PeaceOFF”? Brzmi jak ładowanie karabinu.

WK: To jest sample i rzeczywiście jest to dźwięk ładowania karabinu. Nakładałam tu różne efekty, reverby i przester, które przekształcają sampel.

JM: Cała ta suita jest o tym, że nie ma pokoju na świecie.

O co chodzi w „Zożach”?

JM: To są dwa numery, których początkowo nie chciałem mieć na płycie, ale Marcel się uparł, żeby je nagrać (śmiech). Płyta miałaby wówczas 66 minut i byłaby idealna. Wydaje mi się, że nie pasują do końca do tej płyty pod względem brzmienia. Są tam jednak solówki Marcela, które uwielbiam. Poza tym mój nauczyciel w Danii powiedział, że to wybitne kompozycje, więc co miałem zrobić? (śmiech).

MB: To są moje ulubione utwory na całej płycie (śmiech). Upierałem się, by to nagrać, bo w otwartej formie, robi piękną przestrzeń dla saksofonu Jurka. Pamiętam, jak graliśmy to w Lublinie bez Wiktorii, gdzie to solo Jurka wyszło rewelacyjnie.

JM: Cały czas gramy „Zoże” inaczej. Niedawno graliśmy w Katowicach w „Teatrze Śląskim” i po prostu wyszło nam to genialnie. Zamyka się to bardziej w ambiencie i dzięki temu ta muzyka żyje.

Płytę zamyka „Naya Rang” z Apoorvą Krishną na skrzypcach. Wiem, że masz liczne inspiracje. Czy w związku z tym ten utwór jest kierunkiem na przyszłość?

JM: Kolejna płyta jest gotowa i wyjdzie za jakiś czas. Położyliśmy na niej duży nacisk na muzykę hinduską. W związku z tym chciałbym zagrać też z dużym składem hinduskim, by połączyć nasze brzmienia. To jest moje marzenie. Być może jesienią uda mi się ich ściągnąć do Polski. Spędziłem 8 tygodni w Indiach i nasiąknąłem mocno tamtejszą kulturą.