Natalia Przybysz wykonuje ten rodzaj muzyki, który cieszy się coraz większą popularnością w Polsce: odmianę melodyjnego, gitarowego bluesa, solidnego, pozbawionego udziwnień i eksperymentów, stworzonego na potwierdzenie zasady minimalistów, że mniej znaczy czasem więcej.

Jednym z producentów „Jak Malować Ogień” jest Jurek Zagórski, znany ze współpracy z Krzysztofem Zalewskim i Piotrem Ziołą, wokalistów hołubionych przez polską prasę. Natalia Przybysz pod okiem Zagórskiego nie zmieniła swego brzmienia i wizerunku lecz konsekwentnie rozwija kompozycje, które ukazały się na poprzednich wydawnictwach „Prąd” i „Światło nocne”. Miarą sukcesu nie jest tu kategoria nowości czy odkrycia, ale kategoria umiejętności. A artystka umiejętnie wypełnia tradycyjną formę. O jej nowej płycie już w dniu rynkowej premiery można mówić: klasyczna.

Wszystko „jest niespodzianie” po staremu: ciepło brzmiący soul i jazz, żywe instrumenty, jak zawsze wyjątkowe, mądre teksty – i ten sam, co dwadzieścia lat temu, dziewczęcy głos. Natalii udało się skaptować do nagrań kilku w miarę kasowych sesjonatów (odpowiedzialnych również za produkcję albumu – gitarzystę Mateusza Waśkiewicza oraz perkusistę Kubę Staruszkiewicza i basistę Pata Stawińskiego) i jedną gwiazdę z pierwszych miejsc –  Michała Pepola, arcywiolonczelistę, na co dzień związanego z Royal String Quartet.

Natalia Przybysz z wrodzoną sobie elegancją i gracją, potrafiła wraz ze swoimi muzykami skomponować lekką i melodyjną muzykę, urzekającą wewnętrznym spokojem i harmonią. Bez nadmiernego patosu i rozmachu, kompozycje jedna po drugiej płyną, falują jak spokojne morze. Jednocześnie artystka nawet na chwilę nie zrezygnowała z charakterystycznych dla siebie brzmień. To konserwatywna muzyka, która bardzo powoli poddaje się nowym nurtom, które po cichu, jakby trochę tylnymi drzwiami wchodzą w dźwiękowy świat Natalii. Być może ten niewinny flirt jest oznaką stopniowo osiąganego wewnętrznego spokoju artystki.

Płyta „Jak Malować Ogień” to dojrzała, pod każdym względem interesująca propozycja.

Zawiera typowy materiał tzw. albumowy – trudno mówić o wielkich hitach, ale jest to dobra, równa płyta. Kłopot z wybraniem wybijających się utworów najlepiej demonstruje, jak wyrównany jest poziom wszystkich nowych piosenek Natalii.


Ciężarem gatunkowym i gęstym soulowym graniem odróżniają się piosenki „Kochamy Się Źle” i „Że Jestem”. Akustyczno-elektryczne mieszanki w „południowym” stylu najlepiej sprawdzają się w numerach balladowych, „Ciepły Wiatr”, „Przestrzeń”. Płyta jest skupiona i niemal modlitewna. Krótkie piosenki, nagrywane w zaciszu podwarszawskiego domu Natalii, portretują duchowe refleksje niegdysiejszej raperki Sistars, która modli się do bliźniego słowami własnymi, taoistów, buddystów, Safony i Edgara Allana Poe.

Natalia Przybysz nie zadziwia skalą głosu, nie eksperymentuje, ale spokojnie, bez pośpiechu opowiada historie „z życia wzięte”. Swą muzykę kieruje do ludzi prostych, a zarazem dojrzałych, wrażliwych. I o nich też śpiewa. Swoją frapującą osobowością potrafi zauroczyć i w przeciwieństwie do wielu gwiazd polskiej muzyki, oferuje coś więcej niż tylko sprawnie przygotowaną muzyczną konfekcję.

Ocena płyty: