Natalia Zamilska nagrywa płyty, obok których trudno przejść obojętnie. Nasycone różnorakimi emocjami, ciężkimi brzmieniami elektronicznymi i specyficzną atmosferę, stanowią swoisty wgląd do świata artystki. Nie inaczej jest w przypadku wydanej niedawno trzeciej już płyty „Undercovered”, która ponownie jawi się jako jedno z najlepszych polskich wydawnictw tego roki. O tym, co skrywa jej zawartość muzyczna oraz o niełatwym procesie tworzenia krążka, artystka opowiedziała nam osobiście.
Co spowodowało, że zwolniłaś tempo na „Uncovered”?
Zamilska: To wszystko wyszło intuicyjnie. W ogóle nie miałam zamiaru nagrywać płyty elektronicznej, ani płyty techno, czy też w jakimkolwiek innym gatunku, tylko bazowałam na emocjach. I to do nich dopasowałam tempo, brzmienia i słowa. Nie było w tym żadnych ukrytych zamiarów. Podobnie wyglądała moja współpraca z Karoliną Rec, która na tej płycie zaśpiewała, a której nic nie narzucałam – żadnych partii, ani akordów. To wszystko po prostu płynęło.
Czytając po drodze o doświadczeniach, jakie przeszłaś w trakcie jej tworzenia, zdałem sobie sprawę, że chciałaś chyba trochę odpocząć. Natomiast czy Twoja podróż do Afryki odbyła się jeszcze przed jej realizacją?
Zamilska: Tuż po. Była już koncepcja i gotowe miksy. Został wtedy tylko mastering. Potrzebowałam tej podróży, by się zresetować. Pierwotnie miałam jechać do Maroka. Ostatecznie kolega namówił mnie na wyprawę do Senegalu.
Pytam, ponieważ od drugiego utworu na płycie, czyli „Dolls”, zaczynają się elementy ‘egzotyczne’. Byłem ciekaw, czy kultura Afryki też miała na to wpływ.
Zamilska: Pochodzenie tych elementów ‘egzotycznych’ nie ma dla mnie aż takiego znaczenia. Niezależnie, czy to jest Azja, Afryka, czy Bliski Wschód… Zawsze uwielbiałam łączenie kultur. Miałam swego czasu plany, by studiować religioznawstwo, ale odwiodły mnie od tego wymagania, jakie trzeba było spełnić, by się na te studia dostać (śmiech). Myślę, że tak naprawdę wokół moich ostatnich płyt jest cały świat. Pewne elementy się u mnie nie zmieniają. Fascynacja różnymi kulturami, czy ciężkie basy pewnie zawsze będą obecne w mojej muzyce, natomiast zauważyłam, że zaskakują one wielu ludzi. Dla mnie to kolejny krążek, gdzie mnóstwo czasu poświęciłam na to, by dowiedzieć się, w którą stronę chcę iść. To było bardzo niepotrzebne. Trzeba było skoczyć na głęboką wodę i nie zastanawiać się zbyt długo.
Wspomniałaś o Karolinie. Jej głos brzmi niesamowicie. Początkowo prawie się nabrałem, że to Robert Del Naja z Massive Attack.
Zamilska: Karolina to sopran, wokalizy słyszane w tle, to jeden, ale nie jedyny element wokalny. Bardzo zależało mi na tym, by te wokale nie grały głównej roli. Tymczasem widzę, że jest duże zdziwienie i szok, że w ogóle są słowa i wokale na tej płycie. Chciałam jednak, by zostały w tle, by nie odwracały uwagi od przekazu muzyki oraz pewnego braku przekonania, czy dobrze zrobiłam, dodając je. Teraz jednak każdy może to odebrać, jak chce. Myślę, że to największy plus tej płyty, że każdy odczytuje ją, jak chce. Ja już z tym nic więcej nie zrobię.
Powiedziałaś gdzieś, że ta płyta to wsadzenie ręki w ciało, gmeranie w nim i wywlekanie na wierzch. Wydaje mi się, że to łączy się także z okładką „Uncovered”, na której widzimy to unoszące się ciało, ale jest ono po jakiejś rewolucji, armagedonie, morderstwie…
Zamilska: Zawsze powtarzam, że ta okładka mówi o wznoszeniu się. Poza tym, odzwierciedla też swoiste zawieszenie, które towarzyszyło mi w związku z wydaniem tej płyty. Zacięłam się, nie wiedziałem, czy ona powinna wychodzić i co dalej ze mną… Zostałam z pytaniami egzystencjalnymi. I chyba bym zostawiła tę okładkę w zawieszeniu tak jak jest. Mam wrażenie, że „Uncovered” to początek rozliczania się ze sobą. I jestem ciekawa, co z tego wyniknie.
Każdą kolejną płytę miksował Ci kto inny. Tę akurat zmiksował Jarek „Yaro” Płocica.
Zamilska: To wyszło przypadkiem. Nagrywałam singiel z Nosowską i pojechałam do niej, by nagrać wokale, ale nie mogłyśmy się za to zabrać. I wtedy Paweł Krawczyk, partner Kasi, zasugerował, żeby pojechać do Yara i tam je nagrać. Poza tym nie chciałam się sama podejmować miksowania wokalu Kasi w swoim utworze. Przerosło mnie to i nie chciałam tego zepsuć. Pojechaliśmy więc do Jarka i tak nam się dobrze współpracowało, że poprosiłam go, by zmiksował cały krążek. Mogłam na bieżąco śledzić to wszystko. Wymęczyłam go jednak bardzo, bo zrobiliśmy mnóstwo próbek miksów… Nie wiem, czy kiedykolwiek się do mnie odezwie (śmiech). Ciągle mi coś nie grało. Moja upierdliwość zaczyna być męcząca nawet dla mnie. Było na przykład kilkanaście wersji utworu „Hollow”, ponieważ wiedziałam, jak to ma brzmieć, bo to popowy banger. Musiało to być na 120%. Masakra (śmiech).
Zastanawiam się zatem, jaki będzie Twój kolejny ruch?
Zamilska: Pierwszy raz w życiu jestem w sytuacji, że mam potrzebę robienia nowej muzyki. Kiełkuje we mnie formuła czegoś nowego. Czuję pewien niedosyt, więc niebawem pewnie siądę do czegoś nowego.
A gdyby ktoś wziął te numery na warsztat i zrobił z nich remiksy?
Zamilska: Bardzo proszę. Czemu nie? Sama swego czasu robiłam głównie remiksy. Trochę od tego odeszłam, bo było tego za dużo.
A czy można w Twoim przypadku mówić o inspiracjach?
Zamilska: Gdybym miała wymienić jakieś inspiracje, to jednak Massive Attack. Oni są perfekcyjni. Nie zrobili nigdy słabej rzeczy. Podobnie jest z Amonem Tobinem. On wytworzył własny gatunek nie do podrobienia.
Koncerty?
Zamilska: Kalendarz koncertowy dopiero się zapełnia. Sporo czasu zajęło mi wyjście z sytuacji klubowej na koncertową. Żeby ludzie przychodzili na koncert, a nie set dj-ski. Bardzo fajnie wypadł koncert na Spring Breaku. Byłam bardzo zaskoczona. Czułam, że ludzie przyszli wprost na mnie, nie stawiając żadnych wymagań. Chciałabym, żeby zawsze tak było.