Arek Kłusowski prezentuje rodzaj sztuki, która powoli staje się znakiem rozpoznawczym polskiego show-biznesu. W niezwykle zgrabny sposób łączy lekkość i przebojowość tradycyjnej muzyki pop ze świetnymi, niebanalnymi tekstami, które układają się w jedyny w swoim rodzaju, ostentacyjny dandyzm XXI wieku, przejmujący rozpaczliwym hedonizmem i post-milenijną histerią miejskich nastolatków, zawieszonych w przestrzeni pomiędzy smutkiem warszawskich przedmieść.

Debiutancka płyta „Po tamtej stronie” jest owocem konsekwencji Arka w dążeniu do zdefiniowania własnej, ambitnej formuły „pop music”, łączącej wyrafinowanie z prostotą oraz tradycję z nowoczesnością.

Kłusowski najwyraźniej postanowił pościgać się z Ralphem Kamińskim o rząd niebanalnych, elektronicznych dusz w Rzeczposoplitej. Jego dobre strony zauważyć łatwo: gra drapieżniej, z większym szaleństwem, stosuje ciekawsze podziały rytmiczne. Kamiński pozostaje górą w precyzji, ma bardziej poetycki język, lepiej ubarwia aranżacyjnie swoje utwory elektroniką. Poza tym był pierwszy – również pod względem image’u… Werdyktu wcale nie jest łatwo przewidzieć: remis ze wskazaniem na Kłusowskiego.

Po pierwszym przesłuchaniu nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia ze szczególnie wybitnym dziełem. Po prostu 13 ujmujących piosenek o jasno zdefiniowanych zwrotkach i refrenach. Jednak to bardzo przemyślana płyta – skonstruowana ściśle według pewnej filozofii „muzyki domowej”, bardzo zelektryfikowanej, ale wyciszonej. Formuła jaką zastosował Kłusowski to mariaż kostycznych komentarzy i perfidnej przebojowości. Harmonie skradzione Abbie, barokowe organy, disneyowskie smyczki plus żywa perkusja, solidny bas i funkująca gitara.

Po tamtej stronie” jest przeglądem szerokiego spektrum inspiracji Kłusowskiego. Już wybór XxanaxXu, Michała Kusha i Darii Zawiałow na współpracowników przy tworzeniu płyty był sygnałem, w którą stronę Arek podąży, choć jak na wokalistę postmodernistycznego przystało, nowobrzmieniowo-elektroniczne akcenty nie miały prawa zdominować albumu. Wzbogaciły raczej mapę obszarów zawojowanych przez Kłusowksiego. W równej mierze co elektronika, album wypełniają reminiscencje nowofalowych brudów z Nosowskiej, jak i umiejętne modulowanie wokalem („Treści zakazane”) jednoznacznie ewokujące klimaty z solowej płyty Artura Rojka. Wypadkowa jest taka, jak promujący album singel „To już za nami” – nieodmiennie kojarzący się z Czesławem Mozilem, krzyżującym nowe brzmienia z akustycznymi, tradycyjnymi motywami. Te wszystkie eksperymenty brzmieniowe dzieją się kosztem melodii, których brak rekompensuje niebywała spójność tekstów, w których pojawia się zarówno drapieżny konkret, pełen rekwizytów codzienności, jak i liryka, w której przemawiają pomniki.


Recepta na sukces Arka Kłusowskiego okazała się prosta – chłopięcy, zbuntowany wokalista, dokonujący rozrachunku ze światem i samym sobą na tle chwytliwych melodii ubarwionych elektroniką. Postgrunge i pop w jednym worku. Co kawałek, to przebój – niby jest „alternatywnie”, ale jak zagrają w radiu, to spodoba się nawet ciotkom wieszającym akurat pranie. Ale to cały czas jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się w polskiej muzyce pop w ostatnim czasie, co zresztą doceniają, głosując swoimi pieniędzmi, Polacy kupujący płytę „Po tamtej stronie”.

Ocena płyty: