Chaka to temperament i kocia gracja, śpiewanie jak trzeba, z wielką mocą. To w jej piosence usłyszałem kiedyś coś, co od biedy można nazwać śpiewającym Milesem Davisem. Ekspresja i perfekcja wykonawcza sprawia, że albumy Chaki Khan były inspiracją dla innych artystów. Nikt nie śpiewał wcześniej z takim temperamentem, za to wielu ją później kopiowało.

Hello Happiness” to dwunasty album w dyskografii wybitnej soulowej wokalistki, wydany po 12 latach przerwy (poprzednia płyta pt. „Funk You” wydana została w 2007 r.). Dzięki brytyjskiemu super-producentowi Dave’owi Taylorowi (ex-Major Lazer) oraz jego żonie – Kanadyjce Sarah Ruba Taylor, autorce tekstów, otrzymujemy niezwykle efektowną próbę przywrócenia legendy Chaki Khan i wzmocnienia jej współczesnymi brzmieniami. Jednak w przeciwieństwie do Will.I.Am remiksującego Michaela Jacksona czy Giorgio Morodera, pozwalającego zewnętrznym producentom na sprzeniewierzenie jego marki Europop, „Hello Happiness” z szacunkiem odnosi się do obróbki gatunku, z którym przychodzi mu się zmierzyć. A przy funku i disco Khan, łatwo przedobrzyć zbyt nowoczesną czy efekciarską produkcją. Na szczęście, tak się nie stało.

Album pojawia się w interesującym momencie w karierze Khan. W 2016 r., pogrążona w żałobie po śmierci swojego przyjaciela, Prince’a, Khan, wraz z jej siostrą, zgłosiła się na odwyk, by leczyć uzależnienie od środków przeciwbólowych, stwierdzając, że „​​nadszedł czas, aby podjąć działanie, ratujące życie”. To poczucie oczyszczenia przenika tytułowy utwór albumu, w którym Khan radośnie śpiewa nad elastyczną linią basu i masywnymi syntezatorami. Wokal puszy się się wokół melodii, aż w końcu rytmicznie wykrzykuje: „Chcę tańczyć, chcę tańczyć”, przyspieszając u słuchacza puls. „Like a Lady” to dyskretne dreszcze, za to singlowy „Like Sugar” to transowy funk z zanikającym wokalem, jakby artystka w dzikim tańcu zapomniała podejść do mikrofonu.


Don’t Cha Know” jest w zasadzie instrumentalny, z wyraźnymi strukturami muzycznymi i skrzeczącym centralnym riffem, który zagłusza inne dźwięki. Zupełnie inny jest „Too Hot”, w którym przyjemne mruczenie Khan jest stale przerywane przez dźwięczny syntezator, który brzmi jakby wkradł się z innej, mniej interesującej piosenki.

Zamykający „Ladylike” to utwór wyciszający album, którym bez wysiłku zrozumiemy wpływ Khan na wszystkich, od Whitney Houston po współczesnych kontynuatorów R&B, takich jak Ella Mai.

Jestem przekonany, że utwory z tego niespełna 30-minutowego albumu, będą brzmieć świeżo nawet po 15, 20, 25 latach. „Hello Happiness” to efektowne i porywające połączenie funku z oldscholowym disco, imprezowym zacięciem i szamańskim przywiązaniem do rytmu. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich funkowych braci i sióstr.

Ocena płyty: