Pętla z groovem, doskonałe wyczucie tematów, odrobina zabawy konwencjami. Muzyka Mad Skillet nie odbiega bardzo od tego, co znamy z Medeski, Martin, Wood. Jest więc rozrywkowo, jest improwizacja, są pierwiastki rocka, psychodelii, funku.
Grupa nie nagrała jeszcze płyty, ale przesadnie o swą reputację nie musi zabiegać. Nie składa się bowiem z przypadkowych postaci. Kwartet tworzą lider, dwaj nowoorleańscy muzycy Kirk Joseph (suzafon), Terrence Higgins (perkusja) oraz pochodzący z San Francisco gitarzysta – Will Bernard.
Will Bernard Johnem Scofieldem jeszcze nie jest, ale za to bardzo przyzwoicie wpisuje się w wytyczaną przez Medeskiego stylistykę. Gdy gra gęste, nisko osadzone solo w „Golden Lady” (oryginalnie Sun Ra), lider wstaje i bije mu brawo.
Terrence Higgins, bardzo muzykalny perkusista, również przez większość koncertu gra gęsto, w punkt, z pazurem i energią. Gdy wykonuje przykuwające wzrok i słuch sola, reszta zespołu pokornie usuwa się w cień.
Szkoda trochę Kirka Josepha grającego na mało popularnym suzafonie. Niski i niezbyt szeroki rejestr jego instrumentu sprawia, że przez większość koncertu jest słabo słyszalny. Jednak w momencie, gdy Medeski z Bernardem milkną, korzysta z okazji, żeby w duecie pogalopować z Higginsem i natychmiast daje się poznać jako charyzmatyczny improwizator.
Wszystko służy tu celebracji groovu. Nawet chwilowe zwolnienia. Niby jest kontemplacyjnie, prawie nastrojowo, ktoś by nawet mógł się nabrać, że zaraz będzie lirycznie, a to tylko wstęp do kolejnych salw dobywanych z klawiszy i strun.
Medeski gra na zmianę na fortepianie i Hammondzie. Czasem też na jednym i drugim jednocześnie. Swoboda, swing, piękny przybrudzony sound organów należą bezsprzecznie do jego atutów.
Dla niektórych Mad Skillet może być jedynie tym, co John Medeski robi w wolnym czasie, kiedy odpoczywa od gry w bardziej znanych projektach. Jak się okazuje jednak, po godzinach robi dokładnie to samo, co w czasie swoich regularnych zajęć. Czyli dobrze się bawi i zaraża świat groovem.