Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z tą artystką, myślałem przez chwilę, że mam do czynienia z nieznanymi nagraniami Kate Bush. Dziś jednak nie miałbym żadnych problemów z rozpoznaniem jej muzyki, a skojarzenia z Bush wydają mi się nie tylko odległe, ale wręcz zupełnie niestosowne. Niewiele jest aż tak charakterystycznych i oryginalnych głosów w dzisiejszej muzyce.
Piętnasta płyta córki pastora metodystów z Maryland jak zwykle zawiera bogato zaaranżowane piosenki. Dostajemy album, który w jakimś stopniu jest powrotem do brzmienia z okresu „Boys For Pele” czy „Under The Pink”. Wciąż charakter całości nadaje jej wyjątkowy głos, specyficzny sposób śpiewania, a także wszechobecny fortepian. Dzisiejsza Tori jednak znacznie chętniej niż w początkowym okresie działalności wspiera się zespołem. Dzięki czemu jej utwory zyskały rytmiczną podstawę, która sprawia, że ta wyjątkowa twórczość nie jest tak jednorodna, a zatem może trafić do nieco szerszego grona odbiorców.
Jeśli chodzi o teksty i Ilinie melodyczne, przychodzi na myśl Joni Mitchell. Trudno czynić z tego zarzut, ponieważ wzorce są jak najbardziej szlachetne, lecz może drażnić monotonna maniera powtarzania tych samych aranżacyjnych rozwiązań niemalże w każdym numerze. Nie zmienia to jednak faktu, że Tori Amos jest jedną z ciekawszych artystek, która potrafi połączyć zaangażowanie wokalno-tekstowe z muzyką, będącą nowoczesnym odbiciem lat 70. Szkoda, że wśród kilkunastu naprawdę dobrych piosenek brak jest prawdziwego przeboju.
www.youtube.com/watch?v=VVx2jNxy8lM
Trzeba jednak podkreślić, że piosenki zebrane na „Native Invider” tworzą jedną całość. Tori zabiera nas w podróż po dzisiejszej Ameryce. To jej osobisty komentarz do współczesności. Chyba nie najbardziej wesołej i radosnej, ale takie czasy nastały… Artystka ustawiła poprzeczkę tak wysoko, że nawet wprawni recenzenci przy pierwszym słuchaniu będą zdezorientowani. To nie jest lekka, łatwa i przyjemna… muzyka do posłuchania o każdej porze. Najlepiej słuchać jej wieczorem i w całości. Przede wszystkim słuchać tekstów, bo są ważne. Czy słuchacz będzie umieć poskładać je w jedną spójną historię, zależy tylko od jego inteligencji i wrażliwości.
Ten album jest jak wybuch wulkanu. Jak pożar, który się nie daje ujarzmić. Fizycy by odpowiedzieli. No bo nagle słyszysz jakiś dźwięk, który trwa 5 sekund, a natychmiast wszystko zaczyna pasować, jak w dominie, jak w kodzie DNA, budzi się. Trzeba tylko wyobrazić sobie większą przestrzeń między komórkami, więcej powietrza, by prądy mogły przepływać, a molekuły pamiętać.