Minęło ponad 10 lat, kiedy to Patti LaBelle wydała swój ostatni album. Artyści wszelakiej maści, narodowości i urody mieli więc ponad dekadę na to, aby choć odrobinę zbliżyć się do poziomu, do miejsca które zajęte jest przez jedną z największych div soulu. Wielu z nich nawet próbowało, niektórzy myśleli, że dadzą radę i wskoczą na jej miejsce. Nagle stało się jednak coś, czego nikt się pewnie nie spodziewał, aczkolwiek było to prawdopodobne.
Patii wróciła i to w takim stylu, że przechodzi samą siebie.
Przyzwyczaiła nas do soulowych melodyjnych utworów, które od 55 lat (tak, tak!!!) ciągle otrzymują pokłony. Śpiewała najpierw w formacji Patti Labelle & The Bluebelles, które po małych perturbacjach ostatecznie jako trio LaBelle stworzyło jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów zeszłego wieku: „Lady Marmalade” z 1975 roku. Jako solistka wielokrotnie nominowana do Grammy zdobyła ją dwa razy, a jej albumy świętowały triumfy na najważniejszych pozycjach list sprzedaży. Współpracowali z nią najwięksi począwszy od Arethy Franklin aż po Mariah Carey. Doczekała się wielu koncertów Tribute, gdzie hołd składali jej takie osobowości jak Ronald Isley, Rachelle Ferrell, Deborah Cox, Jennifer Hudson… Chyba tylko Natalie Cole mogłaby pochwalić się równie szerokim wachlarzem sukcesów.
W maju 2017 roku ukazał się zaskakujący album „Bel Hommage”. Jazzowa mega produkcja nagrana w formie classic jazzu lat 50. Zresztą nie trzeba być znawcą, aby po przesłuchaniu pierwszego utworu „The Jazz in You” przenieść się mentalnie w odległe już czasu, które z sprawą tego albumu są aktualne także i dziś (album wskoczył na #2 US Jazz). Jazz się przecież nigdy nie starzeje. On jest i będzie trwał tak długo, jak wrażliwość muzyczna będzie utrzymywana na takim oto poziomie.
www.youtube.com/watch?v=LY2U1NOqkkI
Słuchając linii wokalnych nie mogę uwierzyć, że ten głos ma 73 lata! Wielkie uznanie dla techniki i dbałości o swój instrument. Wszystkie „górki” brzmią tak jak powinny, wszelkie alikwoty nie straciły swojej mocy i są nadal perfekcyjnie zaintonowane. Nie jest to czymś zwykłym, weźmy dla przykładu choćby Dionne Warwick, która bezsprzecznie jest artystką tej samej wielkości, ale będąc w podobnym wieku nie jest już tak nieskazitelna wokalnie jak Patti. O innych, młodszych artystkach nie wspominając, które niekiedy po trzech sezonach tracą swoje skale wokalne
Skupmy się jednak na albumie. Mamy tutaj takie evergreeny jak „Moody’s mood” Georgea Bensona, „Don’t explain” Billie Holliday, „Softly as I leave you” Franka Sinatry, „Moanin” Art Blakey oraz 9 innych, a wszystkie z nich są moimi faworytami! Mam niewiele płyt, gdzie rozpuszczam się przy każdym utworze. Zazwyczaj znajdzie się jeden albo dwa słabe numery, które są tzw. „wypełniaczami”, aby album miał komplet. „Bel Hommage” nie ma żadnych zapychaczy i utworów z przypadku. Obawiam się, że bardziej prawdopodobna jest opcja, że tych wspaniałych utworów jest więcej, ale nie zmieściły się na krążek. Liczyć można tylko na jakąś reedycję.
Kto ma ochotę na zaczerpnięcie energii niech posłucha „Moanin”, „Peel me a grape”, „I can cook” czy „Go to hell”. Największa jednak frajdę słuchając tego albumu będą mieli wrażliwcy, romantycy i melomani emocjonalnych interpretacji. Większość nagrań to ballady pełne miłości, ubrane czasem w gorycz, ale niezmiennym spoiwem jest prawdziwy kunszt wokalny, który tak naprawdę góruje nad przekazem. Czy to źle? Myślę, że nie. Nie zawsze piosenka musi kusić i wzbudzać do refleksji poprzez słowa. Jak dla mnie to właśnie największa trudność, aby skupić uwagę poprzez samo wykonanie. Ja to kupuję i mnie to bardzo odpowiada. Wystarczy zatrzymać się na chwilę przy ”Wild is the wind” (zwłaszcza końcówka, gdzie wbiło mnie w podłogę), „ Softly as I leave you”, przy fenomenalnym „Don’t explain” (nieraz zastanawiam się jakie były okoliczności pisania tak wielkich numerów), „Songs for old lovers” czy zamykający wszystko „Here’s to life”. Całość otoczona pianinem, kontrabasem i sekcją dętą, czyli dość konserwatywnie, ale pięknie i zadziwiająco! No nie mam się czego przyczepić i niezmiernie mnie to cieszy.
Album jest pełen gracji i lekkości ale zdecydowany i konsekwentny. Zaskakującym jest, że to PIERWSZY jazzowy materiał Patti LaBelle. Tyle lat sukcesów na polu muzyki rozrywkowej i nagle taka torpeda! Życzyłbym sobie, aby teraz Patti nagrała tyle samo jazzowych albumów co tych poprzednich, a każdy na miarę „Bel hommage”.