Kasia Lins dysponuje głosem o ciepłej „zmysłowej” barwie, doskonale pasującym do muzyki soul. Ale amatorzy soulu nie mają czego na jej najnowszym minialbumie szukać. Artystka dokonała rzeczy niezwykłej. Po znakomicie przyjętym debiucie „Take My Tears” nagrała EPkę jeszcze lepszą, piękniejszą i dojrzalszą, a przy tym zupełnie odbiegającą od dotychczasowych „czarnych” klimatów.

save-me-boy-b-iext48637781

Kasia to nie debiutantka. Swoją muzyczną edukację rozpoczęła w wieku 7 lat grając na fortepianie muzykę klasyczną i kontynuowała to zajęcie aż do momentu podjęcia studiów na wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej Akademii Muzycznej w Gdańsku. Od tego momentu jej największą pasją stała się muzyka jazzowa, a inspiracją tacy wokaliści jak Kurt Elling, Billie Holiday czy Chet Baker.

W 2013 roku przewinęła się przez anteny radiowe (głównie azjatyckie) z odważną i ambitną mieszanką amerykańskiego popu, jazzu i soulu. Debiutancki, w całości anglojęzyczny krążek „Take My Tears” nagrywała w słynnym Ocean Way Recording Studio w Nashville przy pomocy Nicka Mansona – amerykańskiego producenta oraz zdobywcy dwóch nagród Emmy.

EPka „Save Me Boy” nie łapie się nachalnie do żadnego z modnych nurtów, przez co może chyba wzbudzić zaufanie. Coś między nowoczesnym popem a krainą łagodności. Śladowe ilości R&B, world music… Cztery ładne, spokojne piosenki z tytułowym „Save Me Boy” na czele. Dyskretne elektroniczne programowanie, wykorzystywane głównie do podawania rytmu i smaczków, mieszają się z gitarą, sporo przestrzennych brzmień i melodii – typu lot nad stepami, długa szata powiewa („These Days”). Utwór „Dawno” jest bardzo amerykański, zahacza o tamtejszy sadcore, charakteryzujący się powolnymi tempami i sennym, depresyjnym nastrojem. Jednocześnie tekst jest po polsku, co daje ciekawy kontrast. Zamykającym „Wierszem ostatnim” udajemy się w kierunku indierocka. Gdyby ten gatunek muzyczny był dyscypliną olimpijską, Kasię Lins można by bez wstydu wysłać do Tokio.

www.youtube.com/watch?v=Fcp1dN5yBlA

Wokalistka ma bardzo ciepły, ujmujący swą barwą głos. Z pewnością też jednym z jej atutów są przemyślane interpretacje. Doświadczenia wyniesione z amerykańskich studiów nagraniowych na pewno są tu nie bez znaczenia.

Save Me Boy” to spokojna, trochę smutna płyta. Na pewno pełna wdzięku. Całość brzmi bardzo spójnie i rzeczywiście wciąga. Gdy najnowsze dzieło Kasi Lins zestawić z większością polskich produkcji, to odtwarzacz się marszczy ze wstydu.

Ocena płyty: