Kto szuka tradycyjnego amerykańskiego r&b, które rozbuja i ukoi, to jest oto wspaniała nowina. Legendarny, wielokrotnie nominowany do nagrody GrammyCharlie Wilson, powrócił z nowym albumem. Spełnia on wszystkie te wspomniane kryteria, a jeśli jeszcze dodamy, że na płycie udzielają się goście pokroju Lalah Hathaway, T.I., Pitbull czy Robin Thicke to zabieganie o atencję nie będzie już konieczne.

www.youtube.com/watch?v=d2xN0ZqEscc

I’m blessed”. Otwierający utwór, doskonale opisuje stan w jakim obecnie znajduje się wokalista. Po długiej i ciężkiej walce z nowotworem może w końcu odetchnąć i powrócić do pracy. Utwór z gościnnym udziałem T.I. od razu przenosi w R&B pełen soft-smooth-beatu. Przypomina początki lat 2000, kiedy to Mary J Blige uderzyła z „Family Affair”, a Kelly Rowland z „Dillema”. Album Charliego „In it to win it” z gracją wpasowuje się w tamte klimaty. Pląsy na parkiecie i wspólne śpiewy prostych linii melodycznych, takie będą c echy charakterystyczne słuchaczy tego albumu. Każdy następny utwór to hit. Płynące „Chills” czy rwące „Good time”, gdzie nawet Pan Pitbull tak bardzo nie przeszkadza, jak w innych swoich produkcjach. Lato już niedaleko, więc ten materiał przygotuje nas do niego perfekcyjnie. Zanim w uszach przestaną nam huśtać się poprzednie dwie petardy, kompozycja „Us trust” tylko z pozoru uspokoi nas swoim delikatnym flow, a „Precious love” stworzy idealny moment dla dwojga. W muzyce przecież najczęściej chodzi o miłość. Wilson zdecydowanie o tym wie i w takich warunkach czuje się najbezpieczniej. Słodkie teksty o amorach, pociągłe frazy pełne komplementów w formie energetycznej ballady poprzez biodra rozbujają całe ciało. No dobra, ale kiedy dochodzimy do duetu z Robinem Thicke, to wypada na chwilę spocząć. Aż tyle sensualności możemy jednak nie przeżyć. Typowy chwalebny kawałek ku czci pięknej kobiety w wykonaniu tak dominujących męskich osobowości to jeden z najlepszych utworów na płycie. A skoro już zostajemy przy miękkich jasnych balladach, to „In it to win it” jest nimi wypchany.

Żeby jednak nie było za dużo lukru, dostajemy porcję fitness przy „Dance Tonight”, kto nie tańczy ten trąba! Wytańczyć się należy, bo duet z Lalah Hathaway, tegoroczną zwyciężczynią prestiżowej Grammy (jako pierwsza artystka zdobyła ją za płytę live!) jest tutaj najjaśniejszym punktem programu. Oboje z Charliem brzmią tak, jakby ich głosy wykuto z jednej materii. Zresztą nic dziwnego, bo mają za sobą wieloletnie soulowe doświadczenie. Może Lalah nie jest tak udręczona przez życie jak Charlie, który popadając w alkoholizm i narkomanię mieszkał swojego czasu na ulicy, ale doskonale wiedzą jak poruszyć wibracje i przekazać w muzyce to co najważniejsze. Szczerość. Artysta bardzo chętnie współpracuje z wielkimi gwiazdami, a gwiazdy uczucia te odwzajemniają, czego przykładem jest Snoop Dog. To już nie pierwszy raz kiedy nagrywa razem z Wilsonem. Jak widać przewijają się tutaj same grube nazwiska. Ostatnim utworem na albumie jest „Amazing God”, utwór modlitwa. Mamy zatem i happy-end, którego wyczekiwanie zaspokaja i koi. Ale po co siedzieć kiedy można powrócić do „I’m blessed” i zacząć przygodę od początku.

Ocena płyty: