Jednym z doświadczeń z życia we współczesnej kulturze jest poczucie przemijania. Dotyczy to również muzyki, gdzie z modnymi trendami żegnamy się równie szybko, jak z początku zaczynamy ulegać ich urokowi. Rok, góra dwa, rzadko dłużej – tyle trwają. Francuska elektronika? Okazała się komercyjną miną, na którą nieszczęśliwie wdepnęli przede wszystkim szefowie koncernów fonograficznych, przekonani o handlowym potencjale nurtu. Wytwórnia Must Have albumem „The GardenLludovica Llorki przywraca do życia „French touch” – termin, którego dziś już w ogóle mało kto używa.

Świat od zawsze traktował francuską muzykę popularną z przymrużeniem oka. Bo czy śpiewający głosem przepalonym 40 papierosami marki Gauloises dziennie bard Serge Gainsbourg mógł się równać z artystami brytyjskimi lub amerykańskimi? Popowe gwiazdki znad Sekwany – np. Vanessa Paradis – także nie zrobiły kariery na miarę koleżanek zza Kanału czy Oceanu.

Jedynym muzycznym gatunkiem z Francji, który narobił pewnego zamieszania na światowym rynku była elektronika, która w latach 90. z ciekawostki urosła do miana fenomenu, i to nie tylko artystycznego, co wręcz socjologicznego. To wtedy w sklepach płytowych na całym świecie pojawiały się stoiska z tzw. „French sound” lub – jak kto woli – „French touch”. Medialny szum wokół „Trójkolorowych” przybrał gigantyczne rozmiary. Najlepszymi tanecznymi albumami okrzykiwano debiuty Daft Punk, Air, Alexa Gophera, St. Germain i Llorki. Ten ostatni powrócił właśnie po 16 latach (sic!) i zredefiniował kierunek, nagrywając jedną z najlepszych płyt tego roku.

„French touch 2017” to w dalszym ciągu muzyka przypominająca ścieżkę dźwiękową do filmu o niespełnionych marzeniach w świecie kiczowatych melodii. Lludovic Llorca (znany też jako Art of Tones) swą wizję umiejscowił w brzmieniach lat 70. Całość została nagrana w typowy dla tamtej epoki rozkosznej stereofonicznej fantazji. Mimo odniesień do przeszłości album brzmi szalenie nowocześnie i na tle stechnologizowanej sceny tanecznej niebywale świeżo. W sumie otrzymujemy nowoczesną, bardzo stylową odmianę muzyki pop, która z jednej strony przywodzi na myśl dokonania Daft Punk, z drugiej przypomina osiągnięcia twórców acid jazzu, funky czy soulu.

The Garden” to spore przedsięwzięcie, w przygotowaniu płyty wzięło udział kilkadziesiąt osób (głosów użyczyli, m.in. Georg Levin z berlińskiej formacji Sonar Kollektiv, paryska księżniczka soulu Laetitia Dana oraz wielu innych). Dominuje zwiewna, jazzująca, a przede wszystkim przebojowa muzyka taneczna. Pełno tu smaczków, subtelnych efektów (takich, jak choćby partia skrzypiec w fenomenalnym „Waiting”).

www.youtube.com/watch?v=HWrybSQibKI

Murowane hity to „All Right” z bluesowymi fortepianowymi akordami nawiązującymi do „What’s Going On?Marvina Gaye’a i „Trigger Happy”, w którym można odnaleźć echa „SuperstitionSteviego Wondera. Jeśli do listy oczywistych inspiracji dodamy Jackson 5 w utworze „You”, to okaże się, że „The Garden” jest wskrzeszeniem martwych, wydawałoby się, gatunków poprzednich dekad. Francuz odniósł się do tradycji pionierskiego disco-soulu z lat 70. Muzyka w interpretacji Llorki nabrała nowego charakteru. Znalazło się w nim miejsce na melodyjność i funkowe wibracje. Wpływy funku na produkcje Francuza są na tyle silne, że artysta chętnie odwołuje się w swoich nagraniach do mistrzów zza Oceanu. Wszystko jest podporządkowane minimalnym funkowym brzmieniom. Zaczyna się basowym rytmem, po chwili dochodzą delikatne talerze perkusyjne.

I wszyscy tańczą!

Snobi pokochają nowego Llorkę. Jego „The Garden” to futurystyczny, neurotyczny Disneyland ponowoczesnej, wymieszanej popkultury. Awangardowość w dobrym tonie. Dla słuchaczy-erudytów ery informacyjnej wyda się czymś naturalnym. Nikt już nie obroni się przed francuską inwazją. Nikt również nie przyjmie ze sceptycyzmem zawołania Bon appetit!, a po „strawieniu” kolejnego muzycznego smakołyku „Trójkolorowych” ignorancko krzyknie: C’est magnifique!

Ocena płyty: