Każda płyta firmowana przez José Jamesa jest dla mnie wydarzeniem. Nowojorczyk zabłysnął z robienia świetnych albumów już pod koniec ubiegłej dekady. Od tamtego czasu poprzeczka artystyczna jego zamierzeń ciągle idzie w górę. Poszerza zakres swoich zainteresowań asymilując w swojej muzyce najróżniejsze tradycje. Obecnie, na najnowszym krążku „Love In A Time of Madness”, gra muzykę neo soul-funk. Można ją też nazwać soulem ekologicznym, bo jest tak śpiewna i delikatna, że można ją śmiało serwować maluchom i dziadkom. Każdy, kto chce przez 3 kwadranse zwiedzać czarowny świat José Jamesa musi zaopatrzyć się w srebrną lub czarną przepustkę i jest to jedyny dylemat w całej sprawie.

jose james A Love In A Time of Madness

Love In A Time of Madness” to płyta przynosząca rozwiązanie zagadki, jak zrobić intrygującą i nowoczesną płytę, używając starych brzmień i muzycznej filozofii sprzed co najmniej trzech dziesięcioleci. Bogato zaaranżowany, mile bujający soul w tradycji nagrań Prince’a z początku lat 80. Atutem płyty jest właśnie brak gonienia za modami i niezaproszenie współczesnych artystów R&B, co charakteryzuje płyty największych tuzów. Jedynie ostatni utwór – „I’m Yours”, ozdobiła swą uduchowioną wokalizą Oleta Adams.

Muzyka José Jamesa, to muzyka czerpiąca z wielu źródeł, barwnie zaaranżowana. Jest w tych dźwiękach przede wszystkim dużo z tradycji R&B. Ale słychać tez inspiracje jazzem i hip hopem. Choć na „Love In A Time of Madness” przeważają delikatne, klasycyzujące ballady („To Be With You”), zdarzają się też momenty bardziej ekspresyjne, pulsujące szybkim rytmem („Live Your Fantasy”). Czasem trafi się także zwyczajna, przyjemna popowa piosenka („You Know I Know”). Co ciekawe, artyście udało się zaprezentować na tym tle kilka naprawdę atrakcyjnych utworów („To Be With You”).

www.youtube.com/watch?v=-Jqs-9DUoIg

Melodyka partii wokalnych w paru miejscach budzi skojarzenia z cukierkowym popem spod znaku Miguela. Ale nie budzi przesłodzenia – raczej zaciekawienie i podziw dla otwartości gustu José. Bo to jest ciekawa i dobra płyta. Brzmiąca bardzo ciepło, nawet kiedy rządzą syntetyczne, radiowe podkłady. Może dlatego, że wszystkie automaty perkusyjne mają dość archaiczne brzmienia – w jak najsympatyczniejszym rozumieniu tego określenia. Jest trochę disco-funky, trochę tanecznego grania jakby rodem z lat siedemdziesiątych. Kawał rzetelnej muzyki, który raczej każdy da radę pochłonąć. Może właśnie tą komercyjną płytą José James zdobędzie więcej uznania, niż dziś posiada. Inna sprawa, że nigdy o nie szczególnie nie zabiegał. Na żadnej ze swoich płyt nie miał wielkiego przeboju, a dotychczas wydał sześć albumów studyjnych.

James obdarzony jest niebywałą wrażliwością, inteligencją i zdolnością uważnego obserwowania świata. Zaangażowane społecznie teksty oprawione ciepłym barytonem w piękne ballady sprawiają, że jest to jeden z lepszych tegorocznych albumów muzyki popularnej i wielki manifest czarnej samoświadomości. Przyjemna i niebanalna muzyka na niezobowiązujące wieczory. Interesująca propozycja dla tych, którzy cenią sobie baśnie splecione z wielu muzycznych gatunków. Dla wiernych fanów jest to z pewnością pozycja obowiązkowa. Dla innych – być może wystarczający powód do zapoznania się z twórczością José Jamesa.

Ocena płyty: