Wchodząc do klubu Stodoła we wtorkowy wieczór, nie przypuszczałem, że będzie to koncert siedzący. I przyznaję, że trochę się zdziwiłem, bo o ile „Stripped” to kulturalna i spokojna płyta, o tyle Macy Gray to przecież dość energiczna kobieta. Moje wątpliwości miały zostać zweryfikowane już niebawem. Koncert, co dość zaskakujące, rozpoczął się aż z 40-minutowym opóźnieniem. Zespół, który w tym samym składzie występował w Szczecinie w ubiegłym roku, czyli Billy Wes na klawiszach, Tamir Barzilay na bębnach, Caleb Speir na basie oraz Jon Jackson na klawiszach i saksofonie, zaczął powoli rozkręcać „Relating To A Psychopath”, po czym na scenę wyszła Macy – również w tej samej kreacji, co w lipcu ubiegłego roku. Coś jednak było nie tak, bo wokalistka poruszała się w dość mało skoordynowany sposób, sugerujący, że ma słabszy dzień. Do tego z trudem mówiła i… trafiała w dźwięki, a nawet w mikrofon… Z czasem zaczęła się jednak lepiej odnajdywać, bo już rytmicznie „Why Didn’t You Call Me” i „Do Something” nadały odpowiedniego klimatu, zaś soulowy „Caligula” już bujał jak trzeba i zaśpiewany został nieco lepiej. Zespół z każdym kolejnym utworem grał coraz lepiej i ciekawiej. Miało się wrażenie, że mogą zagrać wszystko, a radioheadowe „Creep”, mocno nawiązujące do oryginału tylko to potwierdziło. Z kolei „Annabelle” wprowadziło już repertuar i charakter znany ze „Stripped”. I zarówno utrzymane w rytmie reggae „She Ain’t Right For You” oraz świetne „Sweet Baby” zakołysały odpowiednio, tuszując w pewien sposób wątpliwą dyspozycję wokalistki, która zdążyła się w międzyczasie przebrać w długą „metaliczną” sukienkę. Jednak „Sexual Revolution” Macy nie wytrzymała i poderwała wszystkich z miejsc do zabawy, wplatając do tego „Don’t You Think I’m Sexy?” Roda Stewarta. Natomiast rozkołysany i pulsujący „Beauty In The World” wypadł zdecydowanie najlepiej ze wszystkich utworów tego wieczoru. Na bis zaś nieco za długie solo Tamira na bębnach, który momentami przypominał Johna Bonhama z Led Zeppelin oraz oczywiste „I Try”, którego początek Macy „wyrapowała”, a w refrenie wspomógł ją Billy Wes. Zaś zwieńczenie przyniosło „My Way”, które dość spokojnie zamknęło całość.
Nie był to koncert marzeń. Macy niemalże nieustannie przypominała też, że przyjechała z daleka, by spędzić z nami ten wtorkowy wieczór. Za trzecim razem zabrzmiało to jednak jak zarzut… Szkoda, bo po koncercie czuć było niedosyt. To mógł być znacznie dłuższy i ciekawszy set.
[flickr_set id=”72157681226761805″]