Sampha to jeden z najważniejszych filarów współczesnej muzyki popularnej, artysta, którego wpływ na soul i R&B można porównać choćby z oddziaływaniem Marvina Gaye. Śpiewa czarną muzykę, jak natchniony serafin. Jako autor jest jednakowo niekonwencjonalny w tworzeniu tekstów, jak muzyki czy aranżacji. Ma też niezwykle osobisty i zawsze twórczy stosunek do własnych źródeł, a także do uświęconej klasyki. Jest artystą, który – tworząc hity – ustanawia style. Oto jedyny Czarny Anioł.

sampha

Produkcje Samphy Sisaya, niczym czekoladowe łakocie cukiernika, potrafią poprawić humor i osłodzić gorzkie chwile. Do tej pory, współpracując z takimi artystami jak Jessie Ware, Drake, Frank Ocean, Solange, ten brytyjski producent częstował nas z rzadka autorskimi produkcjami. Wreszcie, po sześciu latach gościnnych występów w nagraniach innych wykonawców artysta uznał, że dojrzał do roli autora własnej płyty. Na „Process”, niczym w bombonierce, są utwory o różnych smakach. Pod miękką, electro-soulową „polewą” Sampha ukrył afrykańską harfę („Kora Sings”) czy solowe pianino („Take Me Inside”).

Jego twórczość nazywana jest stylową. I taki też jest „Process” – pierwszy longplay Samphy. Album na pewno niezbyt łatwy w odbiorze, wręcz konceptualny. Świeżo, wręcz modnie brzmiący (świetna robota Rodaidha McDonalda). Nowoczesny, ale zarazem pełen szacunku dla muzycznej tradycji. Na solidnym, inspirowanym czarną klasyką fundamencie Samphie udało się stworzyć własny, niepowtarzalny styl. No ale nie mogło być inaczej, skoro nie dość, że ten 28-letni wokalista ma taaaaki głos, to jeszcze jak nikt inny potrafi nim wyśpiewać… uczucia.

www.youtube.com/watch?v=_oM1DFL43Lk

Sampha z uporem i naiwnie niczym rewolucjonista klei suche, wręcz obskurne bity. Dlatego jego debiutancką płytę albo się kocha, albo nienawidzi. Ale na pewno nie można przejść obok niej obojętnie. Mniej wyrobieni słuchacze powiedzą nawet, że muzyka na tym krążku jest niestrawna. Nie ma tu bowiem refrenów, wpadających w ucho chórków i bezpiecznych sampli z tanimi smyczkami w roli głównej. Ostre, często syntetyczne podkłady i wklejone, intrygujące dźwięki niewiadomego pochodzenia („Plastic 100%”, „Reverse Faults”) muszą wystarczyć za całą muzykę. A słowa? Jego teksty to nie jakieś (nie)śmieszne, banalne i infantylne językowe figle-migle z la, la, la w refrenie. Jest za to sporo zadumy. O tak! Ten album jest bardzo stonowany, refleksyjny, może nawet w jakiś sposób naznaczony smutkiem. Tak jakby chciał kogoś zranić, poruszyć do głębi, obudzić z letargu („Blood On Me”).  Ale gdzieś między nutami i wersami czai się nadzieja. Warto się jej złapać, by „Process” przeżyć głębiej, niż tylko kolejną płytę z coraz bardziej zaśmieconej półki z muzyką neo soul i R&B.

I tylko szkoda, że tak prawdziwy i wdzięczny w swej twórczości Sampha znajdzie niewielu wyznawców. Jego trudna muzyka nigdy nie trafi na listy przebojów. W modzie jest dziś wszechobecny bounce i teledyski z basenem, panienkami w bikini i szampanem, którym zachłysnęli się niedoszli muzyczni gangsterzy. Nie skazywałbym jednak tego wydawnictwa na całkowitą ignorancję. Być może dzięki „Process” parę osób odkryje piękno muzyki Samphy, a niejeden wieczór nabierze nastroju.

Ocena płyty: