Pianista stawia kilka ciężkich akordów. Basista przenika jakby pod spodem, szybkim, giętkim przejściem. Gra wysokie dźwięki, tak że brzmienie jego basówki przypomina grającą czysto gitarę elektryczną. Trwa to zaledwie kilka sekund i już mamy pierwsze zaskoczenie. Dźwięk zamiast gęstnieć – przeobraża się. Puszczone wolno akordy otworzyły pewną przestrzeń, spodziewaliśmy się jej wypełnienia. Można było zrobić płynny pasaż i podążać prawie doskonałym unisono z basem. Tymczasem pianista jakby pod wpływem chwili porzuca pierwotną myśl. I zaczyna grać lirycznie, śpiewnie i melodyjnie, ale jakby poza konwencją.

Bas się zastanawia, śledzi, zaznaczając pojedynczymi dźwiękami rozmytą przestrzeń, po której ślizga się pianista. Dźwięk klawiszy jest rześki, żywy, ale daleki od czystości, z odpuszczoną kontrolą, melodyjny, ekspresyjny. Basista dla przeciwwagi gra już nisko. I tym razem on znajduje sposób, żeby pchnąć całość dalej. Stare, sprawdzone mechanizmy: prosty puls i repetycja. Trzy dźwięki tworzą zręby efemerycznej architektury, która daje pianiście szansę się wykazać. Jest już pole do akrobacji, skoków w dal, piruetów i wirtuozerii. Muzyk zatraca się w klawiszach, czując swój moment.

I nagle przenikliwy wrzask. Trębacz długo czekał na moment wejścia. Z natury gra rzadko, ale jego wtargnięciom zwykle towarzyszy niezły rumor. Pianista podskoczył na krzesełku, teraz dopiero widzimy jak bardzo jest skupiony, jak niezdarnym ruchem w ułamkach chwil ociera pot z czoła. Widać też jego biały frak i oczy, które podnosi spoglądając już nie ze strachem, ale nadzieją na dęciarza.

Ten nadyma policzki i daje jeszcze trzy sygnały dźwiękowe. To ma być temat? Przynajmniej skończyła się już moja kolej na improwizowanie – zdaje się myśleć pianista – niech się inni teraz męczą. Patrzy teraz na basistę. Grymas na twarzy. Nie wiadomo czy się wczuwa czy cierpi. Chyba to i to jednocześnie.

Powstało trudne do zredukowania napięcie. Można by teraz łatwo zejść w dominantę i zamknąć utwór, ale wszyscy wiedzą, że lider na to nie pozwoli. On specjalnie podtrzymuje ten nierozwiązany dysonans i z lubością ogląda sytuację chaosu, którą wykreował.

Ale jest tu jeszcze jedna postać, która pomoże wybrnąć z sytuacji i przy okazji rozwiąże całą historię. Perkusista uderza najpierw raz w werbel, a potem frunie po tych wszystkich hi-hatach, ridach i crashach i ląduje na samym końcu tego osobliwego utworu. Energia znajduje ujście. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Zapanował spokój, ale tylko na chwilę, bo już w drodze był kolejny utwór.

Grali: Astronauci Trio czyli Andrzej Lakan – trąbka, Henryk Grimes – bas, Witek Stein – perkusja oraz gościnnie Karol Poper na fortepianie.