Po ponad dwóch latach od pierwszego singla ukazał się debiutancki album Shury – najwspanialszej ostatnio debiutantki. Niespieszne tempa, ładne melodie plus podkłady eklektycznie zanurzone w elektropopie, alternatywnym R&B  czy indietronice… Mówiąc prościej: na „Nothing’s Real” mamy do czynienia z klimatem muzyki pop (często sprzed kilku dekad), uszlachetnionej nowymi brzmieniami.

shura-Nothing's_300CMYK

Shura dała się poznać w kilku miejscach, ale na poważnie zaistniała dzięki przygotowanemu przez siebie remixowi piosenki Jessie WareSay You Love Me”. Dysponuje ciepłą barwą głosu i trzyma się jej: nie udaje, że jej powołaniem jest śmiganie po oktawach, nie odkrywa w sobie pierwiastków soulu, unika dziwnych ozdobników. Bezpretensjonalny – to chyba najtrafniejsze określenie jej stylu. Nie, mam lepsze – sexy. Działa tu coś, co trudno zdefiniować.

Album „Nothing’s Real” można potraktować jako doskonały pretekst do rozważań o zmianach zachodzących we współczesnej muzyce brytyjskiej. Zmianach, których inicjatorami są po części songwriterskie gwiazdy internetu, szukające drogi powrotu do prostoty i komunikatywności muzyki popularnej. Jest coś w twórczości Shury, co zdaje się sugerować, iż – przy założeniu, że proste, przyjemne melodie od wieków są najdoskonalszą formą komunikowania się artysty ze słuchaczami – postrzega ona siebie jako naturalną spadkobierczynię tej tradycji. Owszem, pełną szacunku dla przeszłości, ale też doskonale przystosowaną – intelektualnie i technologicznie – do funkcjonowania w epoce szaleństw i aberracji, w jakiej przyszło jej żyć i tworzyć.

www.youtube.com/watch?v=x2AOjb9HW2E

Touch” – pierwszy przebój. Tuż za nim utrzymany w podobnym klimacie „2Shy”. Otwierające wokalizy, delikatne linie wokalne i stylowe klawisze przywodzą na myśl klimat starych włoskich czy francuskich filmów. Shura proponuje repertuar, który może sprawdzić się na parkiecie. „Nothing’s Real” korzysta z groove’u charakterystycznego dla disco lat osiemdziesiątych. „Tongue Tied” to rzecz nowocześniejsza – tak pewnie brzmiałaby Madonna przerobiona przez Moloko. Niestety, momentami Shura zagłębia się radykalnie w rejony klubowe. Dominacja beatu nad treścią może irytować. Kompozycje „What’s It Gonna Be?” albo „White Light” zostawiłbym na singlowe bonusy. Albo wyżywał się w remixach. Na szczęście pod koniec płyty z disco Shury, robi się znów przyjemna, kameralna Shura.

www.youtu.be/nJ4uBdmnKds

Brytyjka (z domieszką rosyjskiej krwi) bardzo oszczędnymi środkami uzyskuje zaskakujące bogactwo nastrojów. Dominuje surowe, chwilami wręcz ugarażowione brzmienie syntezatora, doskonale zsynchronizowane z głosem wokalistki. Produkcja znakomicie podkreśla stary rodowód form tu wykorzystanych. Jednocześnie, jak najbardziej nowoczesny, wielkomiejski sznyt zapewnia muzyce elektronika, która nasyca utwory barwami, klimatami i dźwiękami korespondującymi z tekstami. Shura udowadnia, iż jest jedną z najbardziej przenikliwych i bezkompromisowych komentatorek otaczającej ją rzeczywistości. Cieszy fakt, że ktoś ma jeszcze zapał do takiego naiwnie prostego grania, bez silenia się na cokolwiek, bez zadęcia. Dzięki temu, piosenki z „Nothing’s Real” mają szansę przetrwać więcej niż jeden sezon. I coś mi się wydaje, że ich autorka będzie częstym gościem polskich sal koncertowych.

Ocena płyty: