Debiutancki album MaxwellaMaxwell’s Urban Hang Suite” prasa muzyczna na całym świecie zgodnie uznała za najlepszy krążek R&B 1996 roku. Zaczęto mówić o „stylu Maxwella”, niepodrabialny w brzmieniu artysta stał się kolejnym punktem odniesienia. Elektryzujący, romantyczny głos, który podobno nie jedną kobietę doprowadził do szaleństwa i świetne, bogate aranżacje – to największe atuty produkcji tego 43-letniego nowojorczyka. Nie zabrakło ich również na nowym albumie „blackSUMMERS’night”, będącym drugą częścią trylogii zapoczątkowanej 7 lat temu.

Maxwell-blackSUMMERSnight-2016

Piąta studyjna płyty artysty jest dobra i potwierdza klasę artysty. „BlackSUMMERS’night” ciekawie brzmi. Uwodzi. Czaruje. Maxwell ma swój, natychmiast rozpoznawalny, bardzo oryginalny styl. Zaliczany do przedstawicieli nowej fali w soulu, jest chyba najbardziej z nich wszystkich nastrojowy. Obdarzony niezbyt mocnym, wysokim głosem, śpiewając niemalże falsetem, potrafi zbudować przestrzenie, których urokowi trudno jest się oprzeć. No, i oczywiście emanuje erotyzmem. Jeżeli każde słowo na albumie jest oparte na „życiowych doświadczeniach”, to musiały być to doświadczenia wyłącznie muzyczne i seksualne.

Jest tu też tajemnica – jako autor i producent płyty występuje MUSZE. Dla polskiego odbiorcy jasne jest, że chodzi o silny wewnętrzny imperatyw tworzenia. Maxwell dziękuje też MUSZE jako najwyższemu, czyli polska interpretacja się zgadza. „BlackSUMMERS’night” urzeka delikatnością i finezją, a przy tym zniewala rytmem, bo mimo że piosenki są głównie o miłości, to żadne z nich rozlazłe balladki. Solidny rytm jest podstawą dla czarującego kwilenia Maxwella. Właściwie każda z piosenek ma mnóstwo magnetyzującego uroku, ale „Lake By the Ocean” i „Lost” są zupełnie rozbrajające.

Nóżka sama podryguje, gdy Maxwell zawodzi cudownie do leniwych rytmów disco-soul „All the Ways Love Can Feel”. Na dźwięk zmysłowego głosu Maxwella po plecach przechodzą ciarki, a to i tak ułamek emocji, jakie towarzyszą albumowi artysty. Z rasowym R&B i soulem pod pachą Maxwell oprowadza nas po czarnej muzyce, jaką dobrze znamy – subtelnej, wysmakowanej, naładowanej potężną dawką erotyzmu. Zamiast nowoczesnego dźwięku, poszerza repertuar o trącące myszką, stricte radiowe regularne piosenki ( zadziorne i przebojowe „III”, oraz do przesady staroświeckie „1990x”). A wszystko po to by z szelmowskim uśmiechem wywrócić do góry nogami  skomputeryzowany „czarny” porządek. Słuchaczy zaskoczyć niekonwencjonalnymi pomysłami, konkurencję zawstydzić, raz – wyobraźnią w zabawach tradycją, dwa – odwagą, dzięki której dziecinnie proste i niedzisiejsze, wydawałoby się, dźwięki zabrzmią świeżo jak nigdy dotąd.

Maxwella wspierają muzycy o ogromnym doświadczeniu: Hod David, który okrasił płytę wysmakowana produkcją, oraz Stuart Mathewman, który Maxwellowi na saksofonie przygrywa tak, jak grał na płytach Sade.

Dziwnie się składa, że wszystkie najwybitniejsze płyty nigdy nie są skończonymi, kompletnymi arcydziełami. To, co przemawia na ich korzyść, to często niedopowiedzenie, brak końcowego szlifu, czasem surowość pomysłów. W przypadku „blackSUMMERS’night” mamy coś bardzo podobnego – zawsze czuć pewien niedosyt i rozbudzone nadzieje na więcej przy okazji następnej płyty, ale – co chyba najważniejsze – dalej chce się słuchać.

Ocena płyty: