Można ją lubić, można kręcić nosem. Jedno jest pewne: czas działa na jej korzyść, a tej płyty słuchać będziemy w całości i na wyrywki przez najbliższy rok.

Rihanna-ANTI-cover-art-by-Roy-Nachum

Z płytami Rihanny jest trochę tak jak z filmami o Bondzie albo „Gwiezdnymi wojnami” – każde następne oblicze musi szokować nową jakością. Tylko płyta Rihanny ma jeszcze udowadniać, że artystka ciągle dojrzewa. Jeśli przyjmiemy, że w okresie debiutu wokalistka miała mentalność trzynastolatki, to wszystko się zgadza – obecna Rihanna to akurat świadoma swoich celów kobieta sukcesu. Postanowiła w oczywisty sposób prześcignąć samą siebie, tę z płyty „Unapologetic” i zatrudniła szereg świetnych producentów, m.in. Jeffa Bhaskera, DJ Mustarda, Briana Kennedy’ego, Timbalanda. Jak gdyby chciała powiedzieć: „nie rezygnuje się z rozwiązań, które przyniosły sukces, ale nie można też stać w miejscu”.

Mit głosił, że „ANTI” zawiera muzykę eksperymentalną. Taki był singiel „Work” – minimalistyczne R&B w towarzystwie Drake’a, poza tym jednak na płycie znajdziemy najwyżej kilka podobnych ekscesów – „Consideration”, futurystyczny dub, walczykowo zdeformowany „Higher”, czy soulowo połamany „Woo”. Awangardę na „ANTI” najlepiej słychać w syntezatorowych tłach „Yeah, I Said It” i poszarpanych samplach chwytliwego „Same Ol’ Mistakes” – coverze, a w zasadzie kopii, ubiegłorocznej piosenki grupy Tame Impala – „New Person/Same Old Mistakes”.

Tradycyjne brzmienie reprezentuje kilka staroświeckich ballad („Kiss It Belter” i „Love On The Brain”), są 2 akustyczne nagrania („Never Ending” i „Close To You”) oraz murowany kolejny singiel, znakomite „Needed Me”, którego warto posłuchać kilka razy. Tak wiarygodnie i rewelacyjnie nie brzmiała jeszcze nigdy dotąd. Z dostawczyni megahitów Rihanna przeobraziła się w nad wyraz inteligentną artystkę, szczycącą się unikalnym stylem, charakterystycznym jedynie dla niej samej.

Rihanna kolejny raz ustala reguły gry na polu nowoczesnego R&B. W dziesięć lat od spektakularnego debiutu, zaledwie 27-letnia artystka zawstydza konkurentki odwagą w łamaniu soulowych barier, słuchaczy uwodzi zmysłową grą między jej olśniewającymi wokalizami a nowatorskim brzmieniem. Jako mało która z topowych czarnoskórych wokalistek, nieustannie czaruje i zatyka dech w piersiach.

Z płyty na płytę pogłębia się przepaść między nią a czarnoskórymi artystami, dla których rozrywka na wysokim poziomie i artyzm wciąż nie mogą pójść w parze. Soulowe piękno zagrane i zaśpiewane nie dość, że z pasją, to jeszcze mądrze jak u mało kogo.

Ocena płyty: