Rozbujane, zmysłowe melodie to najmocniejsza strona dwóch imiennie zatytułowanych EPek autorstwa amerykańskiego zespołu, 1ST VOWS. Odróżniają je kolory i okładki – jedna zielona, druga czerwona. W sumie dziesięć piosenek, czyli właściwie cały debiutancki album. Inteligentne połączenie soulu i elektroniki, niesamowity feeling i emocjonalność podkreślona kojącym rytmem. O historii zespołu, korzeniach jego enigmatycznej nazwy, inspiracjach i planach na przyszłość rozmawiam z leaderem 1ST VOWS, Ryanem Hunterem.

Po dwóch EPkach, Czerwonej i Zielonej, wygląda na to, że masz wystarczająco dużo materiału na wydanie pełnego albumu.

Materiał z tych dwóch EPek powstał właśnie jako pełne wydawnictwo. Ponieważ jest to nowy projekt, uznałem jednak, że miałoby większy sens wydanie go w postaci dwóch EPek. Uwaga ludzi w dzisiejszych czasach jest bardzo ograniczona. Do tego, zgromadzony materiał różnił się między sobą na tyle, że odniosłem wrażenie, iż takie było jego przeznaczenie. Jeśli zaś chodzi o pełny album, to nad tym właśnie pracuję w chwili obecnej.

„1ST VOWS” brzmi bardzo tajemniczo. Skąd wzięła się ta nazwa?

Pojawiła się w mojej głowie kiedyś tak po prostu. Jeśli składasz przysięgę, niezależnie od tego, czy małżeńską, czy na przykład wstępując do kościoła, z założenia jest to jednorazowa sprawa. Koncept rozróżniania tego typu przysiąg, jako pierwszych czy kolejnych, bardzo mnie interesuje. Poza tym zdałem sobie sprawę w pewnym momencie, że nigdy nie „poślubię” jednego konkretnego gatunku muzycznego. Więc ta nazwa zdawała się mieć dla mnie sens.

www.youtube.com/watch?v=E_cojkyA2rk

Jak powstał Twój zespół?

EPki nagrałem samodzielnie w Nowym Jorku, zanim przeniosłem się do Los Angeles. Kiedy się już tu znalazłem, stworzyłem zespół przy pomocy przyjaciół. Gray, nasz basista, jest dawnym przyjacielem i muzykiem, którego podziwiałem od lat. Gitarzystę, Nate’a, poznałem za pośrednictwem mojego manadżera. W chwili obecnej nie mamy stałego perkusity. Ponieważ perkusja była moim pierwszym instrumentem, jestem w tym temacie bardzo wymagający. Są tylko dwie osoby, które znam i którym zaufałbym na tyle, aby przyjąć je do zespołu. Jedna z nich mieszka w San Francisco, a druga w Austin (Texas). Znani są jako bracia Torres. Więc może Ty mógłbys przekonać jednego z nich, żeby się tu przeprowadził.

Jak wygląda Twój proces twórczy?

Nie mam żadnej konkretnej formuły, czy procesu. Piosenki przechodzą przez różne fazy. Czasami zaczynam od beatu, który ewoluuje z pojedyńczego loopa do całej piosenki. Czasami zaczynam samodzielnie, tylko mój głos i gitara. Innym razem rezultat pojawia się z gry na syntezatorach i z bawienia się pokrętłami przez godziny zanim pojawi się coś konkretnego. To zawsze wygląda inaczej. Części tego procesu, które są mniej więcej wspólne to manipulowanie dźwiękami i aranżacjami w Abletonie (program muzyczny), czasami dniami lub tygodniami, a także ćwiczenie wokali godzinami aż to uzyskania pożądanego efektu.

Określasz swoje brzmienie słowem „soulful”. Jakie jest główne przesłanie twoich piosenek?

Nie powiedziałbym, że mam jedno konkretne przesłanie. Większość mojej muzyki obraca się wokół tematów, o których ludzie nie chcą rozmawiać na przyjęciach. Zawsze znajdowałem ukojenie w sztuce i muzyce, która odnosi się do tematów bardziej bolesnych, takich przez które sam przechodziłem. Wydaje mi się, że takie jest moje zadanie. Znajduję wielką ulgę w wyrażaniu spraw, które ludzie zazwyczaj „zamiatają pod dywan”. Właśnie w tym próbuję odnaleźć sens i znaczenie.

www.youtube.com/watch?v=RbIpLlTF6eM

Jaka była Twoja droga od słuchacza muzyki do muzyka i wokalisty?

Fascynacje muzyką zaszczepiono we mnie bardzo wcześnie. Dostałem swoją pierwszą perkusję, kiedy miałem 7, może 8 lat. Od tamtej pory chciałem się nauczyć grać na każdym możliwym instrumencie. Jeśli chodzi o inspiracje, moje najwcześniejsze wspomnienia dotyczą muzyki, której słuchał mój ojciec. Stevie Wonder, Marvin Gaye, The Temptations, nagrania z wytwórni Motown. Ten rodzaj brzmienia jest częścią mojego DNA. W późniejszym okresie zacząłem się fascynować każdym, kto tworzył swoje własne brzmienie. Szczególnie Trent Reznor, ale też Hendrix, Bob Dylan, D’Angelo. Styl muzyczny nie miał znaczenia. Nie jestem fanem heavy metalu, ale zawsze uwielbiałem Panterę, ponieważ nikt inny nie brzmi, jak Pantera. Ich sekcja rytmiczna jest nie do podrobienia.

Co odróżnia piosenki, które umieściłeś na swojej Czerwonej EPce, od tych na Zielonej?

Lista utworów została ustalona na podstawie uczuć, wrażeń. Takie rzeczy musisz w pewnym sensie „wyczuć”. W mojej opinii, Zielona EPka jest bardziej refleksyjna i ciemna.  Dominuje na niej bardziej melancholijna atmosfera.

Odbieram Twoją muzykę jako bardzo zmysłową. Czy to było zamierzone?

Tak, ma to dla mnie sens. Nie była to jednak świadoma decyzja. Przypuszczam, że jest to w moich genach, z powodu muzyki, na której wychował mnie mój ojciec. Używam słowa „soulful”, ponieważ jest to tak jakby odrębny język. Kiedy pracuję nad muzyką innych ludzi, tego właśnie szukam. Wszystko dzielę na posiadające „duszę”, lub nie.

Jak wyglądają Wasze plany koncertowe? Macie zamiar odwiedzić Europę w najbliższym czasie?

W chwili obecnej są to raczej rozrzucone daty. Nie mamy planów przyjazdu do Europy w najbliższej przyszłości, ale bardzo bym chciał, żeby się to zmieniło. Minęło już sporo czasu od kiedy byłem tam ostatnim razem i bardzo chciałbym wrócić.

Rozmawiał: Bartosz Brzeziński