Watermark”, drugi album irlandzkiej wokalistki, gdy pojawił się w 1988 roku na rynku, z miejsca stał się wydarzeniem. Intrygująca mieszanka staroceltyckich melodii i brzmień syntezatorowych oraz świetne kompozycje (z „Orinoco Flow” na czele) sprawiły, że o artystce stało się głośno. Niestety, Enya nie potrafi uwolnić się od wypracowanego na tym albumie stylu. Jak można się było spodziewać, „Dark Sky Island”  to kolejna kopia brzmień znanych z „Watermark”. Na szczęście każdy klon tej bestsellerowej płyty, przynosił kilka udanych kompozycji. Nie inaczej jest i teraz.

Ta ciekawa piosenkarka, kompozytorka i multiinstrumentalistka demonstruje zupełną swobodę w pokonywaniu najtrudniejszych zakrętów współczesnej muzyki popularnej. Bez cienia wątpliwości mamy do czynienia z niezwykłą muzykalnością. Jej najnowszemu albumowi postawić można jeden tylko zarzut i będzie to zarzut muzycznego konserwatyzmu – Enya nigdy nie poddała nie nowym nurtom, nie wpuściła ich do swojej muzyki nawet tylnymi drzwiami.

Słychać, że podczas siedmioletnich wakacji nic się u Enyi nie zmieniło. Ignorując rozwój muzyki wokalistka pozostała wierna własnym upodobaniom. W ten sam sposób śpiewa o duchowości. W ten sam sposób syrenim głosem koi stargane nerwy. W ten sam sposób wreszcie wznosi się swoimi mistycznymi balladami ponad poziom dzisiejszej popowej szmiry. Na „Dark Sky Island” rewolucji próżno szukać również w brzmieniu – ładną, choć zachowawczą grę jej muzyków wypolerowano starannie.

Spójrzmy jednak na muzyczny konserwatyzm jako na zaletę „Dark Sky Island”. Wysmakowane aranżacje, perfekcja wykonawcza. Z wrodzoną sobie elegancją i gracją, Enya potrafiła skomponować lekką i melodyjną muzykę, urzekającą wewnętrznym spokojem i harmonią. Bez nadmiernego patosu i orkiestrowego rozmachu, kompozycje jedna po drugiej płyną i falują jak spokojne morze. Jednocześnie artystka nawet na chwilę nie zrezygnowała z charakterystycznych dla siebie brzmień.

Nieszczęściem Enyi było osiągnięcie, w wieku 27 lat, niebywałego sukcesu komercyjnego wraz z drugą płytą „Watermark”. Formuła wykreowana na „Znaku wodnym” była niewątpliwie atrakcyjna jak na czas, w którym powstała. Jednak dla Enyi stała się pułapką, z której do dziś nie umie wyjść. „Dark Sky Island” jest jej n-tą, ubogą wersją pierwszego pomysłu. Ładne, nudne, bezbolesne, ciepłe. Ale zrobione z wielkim smakiem. Melodyjna i ciekawie „pokolorowana” muzyka to – najwyżej – eleganckie tło muzyczne. Pytanie – do czego – zostawiam otwarte. Jeśli do kochania, to raczej dla tych, którzy pierwszy raz.

Ocena płyty: