Autorom płyty należy się medal. Przede wszystkim za to, że wpadli na pomysł i doprowadzili do spotkania dwóch światów muzycznych. Pierwszy ze światów to Antonio Pinto – oryginalny brazylijski kompozytor, który z sukcesami przywraca romantyzm muzyce filmowej. Jego zadaniem było stworzenie muzyki o ponadczasowym brzmieniu, która wraz z kompozycjami Amy Winehouse wiarygodnie zilustruje historię wielkiej artystki, która za wcześnie odeszła z tego świata – tu nie było miejsca na ekstrawagancje.

Już 4 lata minęły, jak Winehouse pozostawiła nas ze swą malarską i żywą muzyką. Hity, które promowały jej wydawnictwa, znamy dobrze. Okazuje się, że pozostało jeszcze sporo niepublikowanych utworów, wykonywanych przy różnych okazjach. Kompilacja przynosi 11 piosenek (łącznie z kompozycjami Pinto jest ich 23), które wciąż porażają wokalną interpretacją i aranżacjami. Winehouse z naturalną tylko dla siebie swobodą przechodzi od przejmujących ballad („Some Unholy War”) po kipiące furią wyznania miłosne („Back To Black”).

Podobnie jak w przypadku innych nieżyjących gwiazd muzyki, działalność wydawnicza Amy Winehouse jest starannie rozgrywana. I tak na płycie spotykamy bogaty repertuar (niby emocjonalnie zróżnicowany, a niemal wszystko wykonane na tym samym poziomie uprzejmości wobec słuchacza), sprytny układ utworów (nowe kompozycje Pinto przeplatają się z archiwalnymi nagraniami Winehouse), wypielęgnowane brzmienie i eleganckie wykonanie. Sukces komercyjny zapewniony, a i łowcy rzeczy nietuzinkowych mają tu czego szukać (genialne wykonanie „Valerie” podczas sesji dla BBC Radio 1).

W zalewie mniej lub bardziej agresywnych superprodukcji, ścieżka dźwiękowa do „Amy” wyróżnia się swoim kameralizmem i bezpretensjonalnością. To nie są wspominki a porcja śpiewanej, bliskiej sercu poezji, wymarzonej, gdy chcemy odreagować, ale bez używek.

Tym, którzy obejrzeli już film, ta muzyka może znowu ścisnąć gardła. Wielki film i godna oprawa muzyczna.

Ocena płyty: