Każdy koncert Diany Krall w naszym kraju to ważne wydarzenie nie tylko dla fanów kanadyjskiej wokalistki, ale także dla tych, którzy słuchają słuchają jazzu z tzw. doskoku. Nie inaczej było 20 października na warszawskim Torwarze. Artystka pojawiła się na scenie wraz z pięcioosobowym zespołem: gitarzystą Anthonym Wilsonem, perkusistą Kareemem Rigginsem, kontrabasistą Dennisem Crouchem, skrzypkiem Stuartem Duncanem oraz klawiszowcem Patrickiem Warrenem. Zaczęli od „We Just Couldn’t Say Goodbye”, który jak sama wokalistka przyznała – jest pewnie zaskoczeniem na początek, bo utwór opowiada o pożegnaniu. Następnie usłyszeliśmy nieco przearanżowane „There Ain’t No Sweet Man That’s Worth The Salt Of My Tears” i „Just Like A Butterfly That’s Caught In The Rain”, czyli kolejne utwory z płyty „Glad Rag Doll” sprzed 3 lat, których dotąd polska publiczność nie miała okazji usłyszeć na żywo. Niezwykle intymnie zabrzmiało z kolei „Quiet Nights” z delikatnym akompaniamentem Anthony’ego Wilsona. Jeszcze piękniej natomiast wypadły „On The Sunny Side Of The Street” i „So Nice”, zaś wyśmienitymi popisami solowymi całego zespołu odznaczył się dylanowski „Simple Twist Of Fate”. Następnie Diana zaprezentowała solowy set, na który złożyły się m.in. gospelowo zabarwione „I”ll Be There” z repertuaru The Jackson 5, zwiewne „I Don’t Know Enough About You”, „I”ve Got You Under My Skin” Cole’a Portera oraz pełne uroku wersje „S’Wonderful” i „A Case Of You”. Po dołączeniu zespołu wybrzmiała natomiast smutna wersja „California Dreamin'” z repertuaru The Mamas & The Papas. Od tego momentu koncert przesyciła jesienna aura i melancholijna atmosfera. Rozbudowana interpretacja „Temptation” Toma Waitsa z kolejnymi popisami solowymi zespołu idealnie wpisała się w ten klimat. Z kolei dylanowski „Wallflower” przywołał zaskakująco ducha… Janis Joplin. Atmosferę ożywił nieco dixielandowo brzmiący „Just Me, Just You”. Bis zaskoczył natomiast ponurą wersją „Boulevard Of Broken Dreams” autorstwa Ala Dubina i Harry’ego Dubina, a wieczór zwieńczyła kapitalna bluesowa wersja „Ophelii” z repertuaru grupy The Band.
Trzeba przyznać, że Diana Krall urozmaicając repertuar m.in. utworami Toma Waitsa i Boba Dylana odmieniła nieco swoje koncertowe oblicze. Fani znający ją dotąd z pogodnych jazzowych i nastrojowych interpretacji mogli czuć się zaskoczeni. A jednak atmosfera jaką artystka stworzyła wraz z muzykami ze swojego zespołu sprawiła, że czuliśmy się jak na koncercie w małym klubie, zamiast wielkiej hali. I za to także należą im się brawa.