Niedawno do sklepów trafiła nowa płyta Krzysztofa Kiljańskiego pt. „Duety”. Mieliśmy okazję porozmawiać z artystą nie tylko o pracy nad albumem, ale także o początkach jego kariery, debiutanckim krążku oraz planach na najbliższe miesiące.

Skąd właściwie pomysł na nagranie płyty z duetami?

Ta płyta to kompilacja, płyta o miłości (śmiech). Nosiłem się już z takim zamiarem skompilowania wszystkich duetów, które zagrałem w swojej karierze. Takich duetów mam na koncie mnóstwo, nie wszystkie zmieściły się na płycie. W pewnym momencie przyjaciółka stwierdziła, że może faktycznie pora wydać taki album, taki krążek, na którym można ująć duety z różnymi paniami – znakomitymi wokalistkami, aktorkami. Na płycie znalazły się także cztery nowe piosenki, a właściwie nowe aranżacje Marcina Kindli. Na płycie można znaleźć także jeden utwór, „Ktoś między nami”, który jest kolaboracją polsko-kanadyjską. Perkusista Chris Aiken oraz świetny Keith Bennet, który dołączył zupełnie niespodziewane, z dnia na dzień. W tym utworze planowana była partia na harmonijce, chcieliśmy zaprosić harmonikarza z Lublina, ale Aiken (realizator nagrań) stwierdził, że ma przyjaciela-wirtuoza w Kanadzie. Było wtedy dość późne popołudnie, Chris wysłał mu link z oryginalną wersją piosenki Anny Jantar i Zbigniewa Hołdysa oraz ścieżkę z samym podkładem piosenki. Okazuje się, że następnego dnia, kiedy przyszliśmy na sesję nagraniową, Chris odpalił komputer, a tam nagrane piękne partie harmonijki, wszystko brzmiało niczym Stevie Wonder! To był w moim zamyśle mistrzowski pomysł, pierwszy raz w życiu byłem w takiej sytuacji, kiedy z dnia na dzień dostałem gotowy, pięknie brzmiący materiał.

Ale to chyba nie pierwszy raz, kiedy w podobny sposób nagrywałeś jakiś duet…?

Tak, jest to jeden z duetów, który nie zmieścił się na płycie. Veronique le Berre nagrała swoją partię piosenki w Paryżu, ja w podwarszawskim studio. Nigdy się nie poznaliśmy, a śpiewamy razem – ona po portugalsku, ja po polsku, co daje wyjątkowy smaczek.

Oprócz tego duetu, w jednym z wywiadów przyznałeś, że powstał także m.in. numer w parze z Anną Dereszowską. Czy myślałeś kiedyś o wydaniu reedycji „Duetów” albo „Duety vol. 2”?

Mam nadzieję, że będzie kiedyś okazja na wydanie tych dodatkowych piosenek. Są także dwa jedyne duety nagrane w duecie z Bogusławem Mecem, z jego albumu pt. „Duety”. Żałuję, że to jego ostatni album… Pamiętam, jak cieszył się podczas jego realizacji. Żałuję, że nie ma go już między nami, był wspaniałym człowiekiem, superartystą, takim „polskim Nat King Cole’m”.

Pewnego rodzaju hołdem dla Bogusława Meca na Twojej płycie jest jego przebój „Jej portret”, który powstał we współpracy z Kasią Popowską. No właśnie, jak wyglądał proces doboru tych wokalistek, z którymi powstały wspomniane cztery nowe aranżacje?

Tak naprawdę wcześniej nie miałem okazji poznać się z tymi czterema paniami. Pierwotnie planowano na przykład, by utwór „Ktoś między nami” wykonała inna artystka, jednak była niedostępna w Polsce i musielibyśmy na nią poczekać z miesiąc. Nie zdradzę, o kogo chodzi, ale znajoma poleciła mi Martę Sarsę Markiewicz. Ja ją szybko „wygooglowałem”, zobaczyłem, że wzięła udział w programie „The Voice of Poland” i stwierdziłem „Czemu nie?”. Spotkaliśmy się w studio, rozpisaliśmy cały utwór, potem zobaczyliśmy się na nagraniu, to był traf, jeżeli chodzi o nią. Nie brzmimy w tym kawałku jak Anna Jantar i Zbigniew Hołdys, co uważam za walor. Chcieliśmy, by ten numer nabrał nowego życia. Ja sam kiedyś zaśpiewałem ten utwór w innej aranżacji z Tatianą Okupnik podczas koncertu „Pejzaż bez Ciebie” w bydgoskiej Operze Nova, wtedy nowe brzmienie stworzył Krzysztof Herdzin.

A jak to było z innymi wokalistkami?

Z Marią Niklińską, która zaśpiewała ze mną numer „Zakochani są wśród nas”, spotykaliśmy się w studiu, znałem ją wcześniej jako aktorkę. Stwierdziłem, że jej barwa, tembr głosu idealnie pasuje do tego kawałka. Zaśpiewała go bardzo prawdziwie, wszystko brzmi bardzo spontanicznie.

Wspomnieliśmy wcześniej o singlu „Ktoś między nami”. Słyszeliśmy, że niedługo pojawi się do niego teledysk?

Tak, jest on już w końcowej fazie montażu. Miałem okazję przejrzeć pierwszą wersję z pierwszego montażu. Chcę, by był już na dniach dostępny w sieci i w kanałach telewizyjnych, czego bym sobie życzył. Nie zdradzę jednak, co to będzie za klip, ale myślę, że będzie to bardzo ładny obrazek. Teledysk powstawał głównie w Warszawie, ale nie tylko, bo zobaczycie także sekwencje nagrane w Londynie, bez udziału wokalistów. Te sekwencje bardzo ładnie uzupełniają warszawskie obrazki. Mam nadzieję, że klip będzie tożsamy z piosenką i jej tekstem.

Odstawmy na chwilę „Duety” na bok i porozmawiajmy o Twojej przeszłości. Chociaż zaczynałeś swoją karierę w latach 80.-90., Twój debiut fonograficzny nastąpił w 2005 roku płytą pt. „In the Room”, z której pochodzi m.in. przebojowy singiel „Prócz Ciebie nic” z Kayah u boku. Utwór otwiera także album pt. „Duety”. Jak wspominasz ten czas?

Wraz z Witoldem Cisło, z którym zrealizowaliśmy mój pierwszy album nagraliśmy większość partii instrumentalnych. Materiał powstawał już w 2001 roku, Witold puścił mi kilka swoich aranżacji, szukał inspiracji. Zasugerował mi dośpiewanie czegoś do tych kawałków, na przełomie 2002-03 roku mieliśmy dość sporo piosenek, które początkowo były napisane z myślą dla innych artystów. Ostatecznie postanowiliśmy wydać ten materiał na własną rękę, płyta ukazała się w 2005 roku.
Pamiętam, że singiel promujący płytę, „Prócz Ciebie nic”, powstawał bardzo długo. Do napisania tekstu zainspirowała Kayah dopiero tragedia w Biesłanie, po wydaniu singla radio nie specjalnie chciało go grać. Z czasem numer zaczął być grany w rozgłośniach radiowych, najpierw w tych regionalnych, dzwoniło do mnie wielu słuchaczy i słuchaczek z całej Polski. Później się okazało, że poprzez rozgłośnie regionalne piosenka zaczęła trafiać do tych największych. A na koniec pojawiło się wiele nagród dla tego singla, statuetka „SuperJedynki” podczas festiwalu opolskiego czy Fryderyk za „Przebój roku”. I nastąpiło wielkie „boom” na ten kawałek oraz cały album, grałem wówczas wiele koncertów. Jesienią tego samego roku wydaliśmy reedycję krążka, którą wzbogaciliśmy o trzy nowe piosenki: singiel „Blow Wind Blow” autorstwa Willy’ego Bella, kompozycję „Kołysanka”, którą skomponowałem w 1993 roku do tekstu Ewy Andrzejewskiej oraz świąteczną piosenkę „Od świąt do świąt”. Był to jeden z najlepiej sprzedających się w Polsce albumów w 2005 roku. Biorąc pod uwagę fakt, że był to debiut, to sukces był ogromny.

A jak właściwie nawiązała się Twoja współpraca z Kayah, która przyniosła Ci największą popularność?

Nie ma co ukrywać, że to mój najważniejszy duet w karierze. To z tym duetem najczęściej kojarzy się moje nazwisko, co wcale mi nie przeszkadza. Zastanawiam się, czy kiedyś uda mi się przebić popularność tej piosenki, na razie mi się nie udaje (śmiech). A co do samej Kayah, to mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miał okazję zaśpiewać razem z nią.

Jesteście nawet astrologicznymi bliźniakami!

Tak, oboje urodziliśmy się w tę samą niedzielę [5 listopada 1967 – przyp. red.], tylko ja o jakieś dwie godziny później od Kayah (śmiech). Jak przygotowywaliśmy płytę, zrobiliśmy mnóstwo kopii naszego materiału, by promować go w wersji demo i rozsyłać do tekściarzy, twórców. Ostatecznie, z pomocą Doroty Szpetkowskiej płyta trafiła także w ręce Kayah i Tomika Grewińskiego, szefa wytwórni Kayax. Wtedy doszły do nas sygnały, że Kayah chciałaby wydać taki album. Nie wiedziałem wtedy o istnieniu jej firmy wydawniczej, o Kayaxie. Wtedy spotkaliśmy się w garderobie podczas jednego po koncercie „Dzień Kotana” w 2003 roku pod Pałacem Kultury i Nauki. Usłyszałem wtedy komplement od Tomika, że ta wersja demo tak pięknie brzmi, że można byłoby ją już wydać. A na tej płycie były jeszcze anglojęzyczne teksty, niektórych tekstów nie było, niektóre były zupełnie robocze. I w 2003 roku weszliśmy do studia, by zrealizować nagrania, pod koniec roku nagraliśmy singiel „Stay”. W 2004 roku tworzyliśmy kolejne, konkretne utwory. Walczyliśmy wtedy też o dobre teksty, szukaliśmy dobrych tekściarzy. Ostatecznie okazało się, że płyta jest głównie anglojęzyczna, nie upieraliśmy się na tym, by to był album w języku polskim. W tworzeniu warstwy lirycznej bardzo pomógł nam Willy Bell, nasz przyjaciel mieszkający w Wiedniu, znakomity poeta, gitarzysta, wielbiciel Burbona… (śmiech). Willy zaczął przesyłać nam pierwsze próbki tekstu, my je sprawdzaliśmy, nagrywaliśmy i ostatecznie krążek stał się w większości anglojęzyczny. Słyszałem potem dużo pytań, czemu nie śpiewam po polsku. A dlaczego nie? Czy zespołowi ABBA ktoś kiedykolwiek zadawał podobne pytania, zarzucał im nieśpiewanie po szwedzku? My skupiliśmy się na muzyce. Całkiem inaczej brzmi np. utwór „Prócz Ciebie nic” w wersji anglojęzycznej, ale tej wersji już chyba nie wydam, chyba, że za jakieś 20-25 lat (śmiech).

Wspomniałeś o singlu „Stay”. Z tym utworem wziąłeś udział w Krajowych Eliminacjach do 49. Konkursu Piosenki Eurowizji…

Zdecydowaliśmy się wystartować w tych preselekcjach, nie żałuję tej decyzji. Wtedy w koncercie wzięło udział wielu nie tylko już uznanych artystów, takich jak Blue Café czy Małgorzata Ostrowska, ale także debiutujący Sistars. Pamiętam, że otrzymałem wówczas ponad 7 tys. głosów od telewidzów. Występ na tej scenie to było bardzo fajne doświadczenie. Na konkurs pojechał wtedy zespół Blue Café, ja obstawiałem wygraną Sistars. To było zupełnie nowe, świeże zjawisko na polskim rynku, dziewczyny zaprezentowały wtedy świetny utwór „Freedom”. Potem wiele razem spotykaliśmy się ponownie podczas innych koncertów, np. podczas tego organizowanego w Słubicach z okazji wkraczania Polski w strefę Szengen. Pamiętam, że w tym samym czasie wystąpiłem gościnnie z Ulą Meinecke, z którą zaśpiewałem na środku mostu granicznego między Polską a Niemcami przebój „ImagineJohna Lennona. Żałuję, że nie udało nam się wtedy zarejestrować tego duetu (śmiech).

A jakie masz plany na najbliższe miesiące, oprócz promocji płyty pt. „Duety”?

Dwa miesiące temu zacząłem pracę nad szkicowaniem nowych piosenek. Życzę sobie zamknąć ten etap nową płytą w ciągu półtora roku. Będę bardzo szczęśliwy, jeżeli uda mi się po tym czasie kupić mój własny, nowy album. Zacząłem pisać piosenki, bo chcę, nie zamierzam czekać, nie biorę pod uwagę żadnych nacisków, koniunktury itd. Po głowie chodzi mi wiele pomysłów, melodii, zacząłem ten pierwszy etap. Zastanawiam się na warstwą liryczną, co teraz jest bardzo trudne do zdobycia. Może sam zacznę coś „skrobać”, będę autorem tekstu niektórych utworów. Wiem już, do których drzwi pukać po dobre teksty. Chcę nagrać płytę w języku polskim, zależy mi na tym, bym mógł niedługo mieć w ręku najlepszy album, jaki do tej pory nagrałem…

… który przebije popularnością nawet debiutancki „In the Room”, czego bardzo Ci życzymy! Dziękujemy Ci za rozmowę, trzymamy kciuki za sukces albumu „Duety”, szybkie sfinalizowanie nowego krążka oraz za zdobycie kolejnych Fryderyków!

Dziękuję! Chociaż bez Fryderyków też można żyć, nie są one do życia potrzebne tak bardzo, jak np. świeże powietrze, dobra dieta, dużo snu, wypoczynku i pracy! (śmiech)