Zaczyna lirycznie, tylko ona, fortepian i Teatr Syrena. Rozbrzmiewa „Kiedy Nie Ma Miłości„: jest kolorowanka z neonów miasta, przeflirtowane serce z kamienia i przejedzone myśli. Ale to tylko pozory, bo Maria Sadowska szybko zamienia się w wulkan energii i zaczyna przypominać dziewczynę, która wchodzi po całym dniu pracy do domu, może zdjąć maski, buty, porzucić role i scenariusze, boso poskakać po podłodze i przejść tanecznym krokiem przez korytarz, głośno słuchając ulubionej muzyki. Artystka tłumaczy, że cała jej płyta jest właśnie taka roztańczona i pełna szaleństwa, bo po stresie związanym z filmem „Dzień Kobiet„, Marysia chce być jak beztroskie dziecko, pragnące wrócić do swoich ulubionych zabawek.
I wraca. Do jazzu na ulicy, spontaniczności, szału, bębnów, dźwięku przeszkadzajek, luzu, żywiołów, tańca, radości, a wszystko koniecznie podane w odpowiednio dużej dawce. Wychodzimy na miasto, a życie zaczynamy traktować jak beat, który w dowolny sposób możemy miksować. Więc czemu nie dać ponieść się emocjom?
Temperament wokalistki to z kolei tylko wielka kropka postawiona nad „i” tej koncepcji. Artystka w czasie występu zmienia kolorowe stroje, a do śpiewania w chórkach zaprasza dwie zdolne uczestniczki „The Voice Of Poland„: Asie Smajdor i Beatę Orbik, które dostają swoje 5 minut na scenie i przedstawiają autorski materiał, zamykając tym samym usta wszystkim, mówiącym, że programy muzyczne tego typu nie mają najmniejszego sensu.
Koncert w Teatrze Syrena to prezentacja płyty „Jazz Na Ulicach„, wydanej 1 kwietnia 2014 roku. Usłyszeliśmy m.in. „Klikam„, ostrzegające nas, że dziś lajkujemy zamiast całować, „Warsaw„, bo Marysia Warszawę po prostu kocha, anielskie i subtelne „Game 4 The Angels” czy przepiękną kompozycję taty artystki, Krzysztofa Sadowskiego, „Kto Dogoni Wiatr„. Nie zabrakło również np. żywiołowej „Baby Za Kierownicą” z krążka „Dzień Kobiet„.
I mimo, że koncerty promocyjne otoczone są podobno niefortunnymi zbiegami okoliczności, jak to sama Marysia opowiadała, zawsze pojawia się przysłowiowa agrafka, która spina kłopoty w jedną całość i ratuje sytuację. 28 marca, w Teatrze Syrena, agrafek nie potrzebowaliśmy, ale ja zdecydowanie potrzebuję więcej Marysi Sadowskiej na scenach warszawskich klubów, bo ona kocha publiczność i muzykę, a ja kocham, gdy jakiś wulkan energii zmiata moją zatroskaną głowę z powierzchni ziemi i każe mi po prostu tańczyć.