Pharrella Williamsa nie da się nie kochać. W muzyce odbija się jako słoneczny, radosny i romantyczny 40-latek. Optymiści powiedzą, że są dokładnie tacy jak on i zaczną tańczyć do jego “Happy” w środku mroźnej zimy, pesymiści będą się zastanawiać jak można się tak w kółko cieszyć, zakochiwać i mieć nadzieję.

Abstrahując jednak od tych podziałów, jedno jest pewne: życie faktycznie zaczyna się po 40-stce skoro wtedy robi się takie rzeczy, jak nagranie najlepszego krążka w swojej karierze. Bo samego Pharrella znamy przecież nie od dziś: ten Pan to muzyczne ADHD wyskakujące z wielu kompozycyjnych szaf naszego rynku. Nie trzeba sięgać daleko: wakacje 2013 to “Blurred Lines” w duecie z Robinem Thicke’m, które zawładnęło totalnie klubowymi parkietami. 4 marca 2014 Pharrell pokazał natomiast światu własny materiał, rozpoczynający się najlepszą kompozycją na krążku, oprócz wspomnianego “Happy“, “Marylin Monroe“. Utwór jest wyznaniem świeżo zakochanego mężczyzny. Właśnie ta świeżość odczuwania, dziecięca radość i dużo miłości, to słowa, które w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl po przesłuchaniu płyty. W relacjach damsko-męskich przeważa motyw odważnego łowcy, który wie, czego chce, więc poluje, uwodzi i zdobywa w “Haunter“, “Lost Queen” i “It Girl“. W “Gust Of Wind” słuchamy Pharrella, tracącego głowę, podekscytowanego i zafascynowanego kobietą, jednocześnie stającą się jego inspiracją. Na niemoralne propozycje przychodzi czas w kawałku “Gush“, natomiast “I Know Who You Are” i “Brand New” to miejsce na dwa bardzo ciekawe duety z Alicią Keys i Justinem Timberlake’m.

Tło muzyczne wraz z tekstami powoduje, że nowe dzieło Pharrella to mieszanka damsko-męskiego iskrzenia, szczęśliwej wiosny i funkowo-popowych spójnych brzmień. Mistrz stworzył krążek o nazwie “Girl“, mogący być pewnego rodzaju zaczepką na klubowym parkiecie, skierowaną w stronę pięknej, seksownej i pełnej energii dziewczyny, natomiast ja chętnie nazwałabym płytę “Boy“, bo wpisuje się ona i tworzy historię chłopaka, o którym będzie bardzo głośno w tym roku. Co prawda chłopak ten podbił moje serce już utworem “Happy“, ale sama chętnie zatańczyłabym w jego 24-godzinnym teledysku np. w samo południe, pokazując tym samym radość ze słuchania jego piosenek.