W krakowskiej Alchemii Wacław Zimpel, jeden z liderów nowej generacji polskich improwizatorów, zasiadł do wspólnego muzykowania z mistrzami muzyki karnatackiej. Ta bodaj najstarsza tradycja muzyczna świata, liczy sobie ponad 4 tysiące lat. Jej podstawowe walory to matematyczna precyzja, rytmiczne wysublimowanie oraz niemniej istotny aspekt metafizyczny. Jej uprawianie ma być drogą do duchowej sprawności.

Obok Zimpla, na miękkim dywanie, rozsiedli się hinduscy muzycy. Każdy wyposażony w instrument rytmiczny. Każdy o innej, egzotycznie brzmiącej nazwie i nieco tajemniczym wyglądzie. Na kanjirze (podobne nieco do tamburyna) grał Bhagrava Halambi, K Raja z kolei na tavilu (rodzaj rytualnego bębna), a na gatham (najstarszy instrument rytmiczny południowych Indii, wyglądem przypominający dzban na wodę ) prawdziwy wirtuoz Giridhar Udupa.

Przegzaminowano rytm. Patrzono nań z każdej możliwej strony. Okazało się, że utwór nie tylko można dzielić z zabójczą dokładnością na kawałki, drobne fragmenty, ale że rytm posiada nieskończenie wiele barw, odcieni, które można wystukiwać, ale również śpiewać przy pomocy zdumiewającej techniki konnakol. Tu brylował mający za sobą występy w Carnegie Hall czy Operze w Sydney – Gridhar Udupa. Hindusi prowadzili dialog rześki, pełen napięcia, pasji i wzajemnego zrozumienia. Mimo ogromnego skomplikowania połamanych struktur, nakładających się, przecinających, a momentami zdających się ze sobą zderzać i wchodzić w drogę – rezultat zachwyca porządkiem, ładem, precyzją.

Nad tym wszystkim leciał Zimpel na klarnecie basowym. Wymagało nie lada zręczności, żeby przemknąć się  po tej rytmicznej drobnicy i nie dać się wykoleić. Polski klarnecista nie ustępuje kolegom w tym szaleńczym biegu, więcej –  dodaje całości szczypty innego smaku. Jazzowej, swobodnej improwizacji. Jest więc dialog międzykulturowy z prawdziwego zdarzenia.

Dialog estetycznie satysfakcjonujący, ale jak zapewne przyznają widzowie po zakończeniu spektaklu, mający również charakter oczyszczającej terapii.