Przedostatni dzień Bielskiej Zadymki Jazzowej odbył się w Teatrze Polskim. Złożyły się nań aż trzy koncerty. Jednym z nich, dla mnie najważniejszym i najpiękniejszym, był solowy występ Abdullaha Ibrahima.

Pochodzący z RPA pianista i kompozytor, zanim zaczął swój występ, został uhonorowany Aniołem Jazzowym, nagrodą Stowarzyszenia Sztuka Teatr, którą funduje Prezydent Bielska-Białej. Z uśmiechem na twarzy ale i ze skromnością przyjął nagrodę, podziękował i nie wypowiedziawszy już nic więcej tego wieczoru, ruszył w stronę fortepianu. Przez następne prawie półtorej godziny istniał tylko on i jego muzyka. Ze sceny zniknęło dosłownie wszystko, łącznie ze sprzętem nagłaśniającym. Publiczność miała okazję obcowania z czystym dźwiękiem, nie skażonym żadnym dodatkowym sprzętem pośredniczącym w odbiorze. Piękne to doświadczenie, choć miało swoje minusy. Każde najcichsze nawet chrząknięcie na widowni było słyszalne i przeszkadzało w odbiorze. Sama siedziałam cała zdrętwiała, bałam się bowiem poruszyć, żeby nie stracić żadnego z dźwięków, które grał artysta. Występ ten wymagał bowiem ogromnego skupienia, wyciszenia i wsłuchania się. Pianista spokojnie prowadził nas przez kolejne tematy, nawiązywał do wielu swoich kompozycji, by za chwilę swobodnie improwizując odejść i podążyć w innym kierunku. W jego grze słychać było także mnóstwo wpływów innych wielkich pianistów jazzowych takich jak Duke Ellington czy Thelonious Monk.

1688706_258720574289352_1872551236_nfot. koperskaphotography.com

W subtelny i przemyślany sposób artysta dozował przeróżne brzmienia, opowiadał różne historie i powoli wprowadzał nas w kontemplacyjny nastrój. Jego skupiona twarz emanowała wewnętrznym spokojem ale radością i pasją. Chwilami grał jakby w ekstazie podśpiewując sobie do kolejnych dźwięków. Płynnie przechodził z jednego tematu do kolejnego, grał nieprzerwanie przez prawie godzinę. Już samo to było niezwykłe i myślę, że odczuł to każdy, kto znajdował się na sali. To co słyszeliśmy, było trochę jak modlitwa, którą przepełniała niesamowita energia. To była muzyka, która w prosty sposób wyrażała wszystko. Abdullah Ibrahim nie popisywał się swoimi umiejętnościami czy doskonałą techniką, wiedział, że niczego nie musi udowadniać, a żeby zachwycić, nie musi grać w zawrotnym tempie skomplikowanych i trudnych partii. Artysta prawdziwie dojrzały wie, że muzyka kryje się tak naprawdę pomiędzy dźwiękami. Dlatego pozwalał wybrzmiewać zarówno dźwiękom, jak i ciszy. Odkrywał przez nami potęgę pojedynczych nut i prostych brzmień. Przywodzi mi to na myśl słowa wybitnego kompozytora Arvo Pärta: „Odkryłem, że wystarczy mi, gdy pięknie zagrana jest pojedyncza nuta.

Ona sama, albo cichy rytm, albo moment ciszy – przynoszą mi wytchnienie”. Kiedy w końcu pianista pozwolił wybrzmieć ostatnim dźwiękom zapadła chwila ciszy. Publiczność potrzebowała tej chwili, żeby ocknąć się z zadumy i wrócić z niezwykłej podróży, jak zafundował wszystkim Abdullah Ibrahim. Gdy pianista wstał od fortepianu zewsząd rozległy się brawa, którym nie było końca. Artysta zagrał więc krótki bis, wszyscy jednak chcieli więcej. Pianista wydawał się wręcz zaskoczony, obserwował kolejne wstające osoby i kłaniał się w każdym kierunku ze złożonymi przy twarzy rękoma. Zagrał jeszcze dwa wspaniałe bisy i pokłoniwszy się po raz ostatni powoli opuścił scenę.

1795491_258720284289381_283387820_nfot. koperskaphotography.com

Dawno nie doświadczyłam czegoś tak wspaniałego. I nie chodzi tylko o muzykę, ale także o energię i osobowość artysty. Nadawały one całości koncertu unikalnego charakteru, który nie sposób opisać, można go tylko przeżyć na swój sposób. Koncert Abdullaha Ibrahima to było coś więcej niż obcowanie z muzyką.