Jakże inny to był koncert od występującego dwa tygodnie wcześniej w tym miejscu kwintetu Mazolewskiego. Przede wszystkim – znacznie mniej ludzi. O ile jednak Wojtek funkcjonuje na pograniczu jazzu oraz innych bardziej popularnych stylistyk, to w przypadku Pawła Kaczmarczyka i jego Audiofeeling Bandu nie może być wątpliwości – mamy do czynienia z jazzem w czystej postaci. Było więc bardziej kameralnie, ciszej i bardziej jakoś swojsko. Wpłynęlo to bardzo pozytywnie na odbiór koncertu.

Wieczór poświęcony był twórczości dwóch wybitnych polskich kompozytorów – Henrykowi Warsowi i Bronisławowi Kaperowi. Jeśli nazwiska te niewiele Ci mówią, drogi czytelniku, znaczy to jedynie to, że przedsięwzięcia takie jak to zorganizowane w Forum Przestrzenie, mają wielki sens.

Któż z nas bowiem nie pląsał nigdy w rytm takich piosenek jak„Już taki jestem zimny drań” czy „Co ja zrobię, że mnie się podobasz”? Albo nie zasypiał utulony kojącymi dźwiękami “Ach śpij kochanie”? To melodie napisał nie kto inny właśnie jak Henyrk Wars.

Z drugiej strony Bronisław Kaper – prawdopodobnie bardziej znany na Zachodzie niż w Polsce, autor standardów jazzowych takich jak „On Green Dolphin Street” czy „Invitation”, które rozsławiali niejacy MIles Davis, John Coltrane, George Benson czy Pat Metheny. Kompozytor utalentowany, nominowany zresztą do Oscara za ścieżkę dźwiękową do nakręconego w 1962 filmu “Bunt na Bounty”.

Od głównego motywu z tego właśnie filmu rozpoczął wieczór Paweł Kaczmarczyk. Nieco zwiewna, rozmarzona melodia, będąca oryginalnie tłem dla rozgrywającej się filmie miłości. Na koncercie jest jednak ciekawiej niż na seansie filmowym, tu melodia nagle urywa się, i zostaje zastąpiona kanciastym, zagranym bardzo nisko groovem. Świetnie to podłapali koledzy z zespołu. Dawid Fortuna wymachiwał rękami jakby zestaw perkusyjny zaklinał. A Maciej Adamczak – znajdujący się niejako między młotem a kowadłem, jak w mantrze powtarzał kilka dźwięków.

Później było jeszcze “Zapomnisz o mnie”, “While My Lady Sleeps” czy wspomniana wcześniej kołysanka.

Sam Kaczmarczyk to perfekcjonista w każdym calu. Gdy ogląda się jego grę, nie sposób nie zauważyć, jak bardzo poważnie traktuje swój fach, jak bardzo skupiony jest na każdym dźwięku. Jak mimo improwizacyjnego ducha nic się tu nie dzieje z przypadku.

Szkoda tylko, że tak krótko to trwało. Bo w momencie, w którym autor relacji zdążył się rozmarzyć i przenieść myślami w krainę snów, zespół skończył. Pozostał niedosyt, bo otrzymany kąsek był niezwykle smakowity.