Wypowiedzią każdego muzyka jest jego gra, dźwięki, które wydaje jego instrument, ogół twórczość artystycznej. „UP!”, najnowsza „wypowiedź” Marka Napiórkowskiego, jest piękna, wartościowa i przejmująca. To fascynujące doświadczenie wzbogacające wyobraźnię słuchacza.

Pod względem stylistycznym, album jest niezwykle ciekawy i wieloznaczny. Napiórkowski przełamał podział na utwory homogenicznie szybkie i wolne. Sprawił, że improwizowany, dynamiczny jazz spotyka się tu z wyrafinowaną współczesną kameralistyką, a filmowa i teatralna ilustracyjność idzie w parze z ulotnymi balladami. Konsekwencją tej różnorodności nie jest płyta jednostajna czy tym bardziej nużąca. Zespół raz gra nastrojowo i lirycznie, a raz z napięciem i dramatyzmem. Ich grę charakteryzuje jednak niezmienna elegancja, precyzja, ambicja.

Nagranych kompozycji chce się po prostu słuchać. Co więcej, chce się ich słuchać po wielokroć, już od pierwszych dźwięków mając świadomość, że to muzyka będąca nośnikiem ogromu uczuć, estetycznych komunikatów, które w sposób fundamentalny wpływają na wrażliwość słuchacza, sublimując i wywołując u niego emocje. To właśnie to ewokowanie uczuć sprawia, że wybrzmiewające dźwięki mają ogromny potencjał terapeutyczny, oczyszczający i wyzwalający, co prawdopodobnie stanowi największą wartość „UP!”.

Warto mieć tą płytę. Tak po prostu. Mimo wszystko.

Ps, najciekawszym fragmentem albumu jest ostatni utwór, „Cafe Batavia”. To on podbił moje serce i to chociażby dla tej kompozycji warto by kupić ten album. Dlaczego? Nie odpowiem na to pytanie, ponieważ nie jestem w stanie nawet opisać tej muzyki. Jej się po prostu nie daje opisać. Jej trzeba posłuchać!