Wyjście na koncert oznacza czasem dużo więcej niż słuchanie muzyki na żywo (melomani wiedzą o czym mówię). Ale czy może oznaczać nagłe porwanie, podróż przez nieznane galaktyki i lądowanie na obcej planecie? Po wczorajszym koncercie w katowickiej „Hipnozie” wiem, że tak. A taką niespodziewaną wyprawę zafundował mi Bilal. Koncert odbył się w ramach XXII edycji Festiwalu Ars Cameralis.

bilal-katowice_001

Występ rozpoczął się z lekkim opóźnieniem, około godziny 21:00 i trwał nieco ponad dwie godziny. Bilal miał ze sobą porządne wsparcie instrumentalne: Conley Whitfield Jr. – bass, Steve Mckie – perkusja, Corey Bernhard – instrument klawiszowe, Ed Riches – gitara; i wokalne: Micah Robinson. Poziom porozumienia i ‘zgrania’ między poszczególnymi członkami zespołu zdecydowanie budzi podziw.

Muzycy zagrali materiał pochodzący przede wszystkim z najnowszej płyty „A Love Surreal” (zespół zaczął od żywiołowego „The Flow” i „West Side Girl”), ale pojawiły się też utwory wcześniejsze, pochodzące z płyt „Alright’s Revenge” czy z nigdy nie wydanego albumu „Love for Sale”. Nie obyło się również bez klasycznych już pozycji z pierwszego, debiutanckiego krążka.

bilal-katowice_003

Warto wspomnieć, że od wydania „Born 1st Second” minęło już 13 lat! To właśnie ten album uczynił z Bilala absolutnego władcę sceny soulowej, chociaż sam artysta przed każdą kategoryzacją się wzbrania, a i fani chyba nie mają co do tego wątpliwości, że nie sposób Bilala zaszufladkować – o tym także nieustannie nas przekonywał podczas koncertu. Powiedzieć, że zgrabnie porusza się między gatunkami muzyki rozrywkowej jak R&B, soul (neo-soul), Hip-hop czy funk to bezwzględnie za mało – on po prostu bierze z muzyki to co na ma w danym momencie ochotę, a trzeba przyznać, że ma do tego absolutne prawo gdyż jego umiejętności wokalne oraz skala głosu naprawdę robią ogromne wrażenie. Tak więc usłyszeć mogliśmy próbki jazzowego skatu, lirycznego tenorowego falsetto czy… growlu! Pomiędzy energetycznymi numerami znalazły się także ballady – „Lost for now” czy „Butterfly” – utwory pełne wrażliwości i liryzmu.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że artysta czerpie inspiracje od takich ‘wielkich’ muzyki jak Prince, czy Ray Charles, co mogliśmy usłyszeć w improwizacji do utworu „Make me over” (w bluesowej aranżacji), natomiast  ‘bitwa na głosy’ Bilala z Micahem Robinsonem (backing vocal) uczyniła z utworu „Back to Love” kilkunastominutowy spektakl, w którym wokalista rozwinął przed nami cały swój znakomity warsztat.

bilal-katowice_002

Choć na scenie nieustannie mieszały się style i gatunki to energia wciąż pozostawała ta sama i trzymała publiczność w ciągłym ruchu (zapewniało to drum’n’bassowe wręcz flow instrumentalistów). Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tak pozytywnego przyjęcia artysty po tym jak na początku występu ktoś, kto stał obok mnie (czyli tuż pod sceną) rzucił pytanie: Sorry, a kto tu będzie grał? (sic!)

Pomimo wrażenia, że miejscami muzyk całkowicie zatraca się w swoim muzycznym transie i choć obecny fizycznie przed naszymi oczami jest odległy od nas o lata świetlne, jest to wykonawca, który pozostaje w interakcji z publicznością zachęcając do wykonywania ostinata rytmicznego czy każąc powtarzać za sobą frazy melodyczne.

Pomimo moich początkowych obaw, przyjęcie artysty było naprawdę gorące i jestem przekonana, że zaintrygował nawet tych, którzy przyszli na koncert bo tak chciał los. Na bis muzycy zagrali chyba największy hit Bilala „Soul Sista” oraz „Sometimes”, a także „Levels”. Chociaż wciąż było nam mało, kolejny raz niestety nie udało się  wywołać wykonawców.

bilal-katowice_004

Teraz już wiem, że ani nie zostałam porwana ani nie byłam na obcej planecie tylko w muzycznym świecie niesamowitego Artysty i szczerze mówiąc bardzo mu zazdroszczę, że on jest w nim cały czas. Występ ten utwierdził mnie w przekonaniu, że Bilal jest muzykiem nieustannie się rozwijającym, a jego muzyczne poczynania, które zmierzają tak naprawdę w niewiadomym kierunku (zawsze w dobrym), są nie tylko warte uwagi ale przede wszystkim większej publiczności.